To fajna sprawa.
Oznacza, że coś, kogoś, za coś lubimy, podziwiamy, szanujemy. Sam jestem fanem.Może nie do końca przepadam za tym słowem, jednak dobrze oddaje istotę sprawy. W tym określeniu możemy umieścić kibica, nałogowego czytelnika kryminałów i melomana odwiedzającego sale koncertowe.
Ja jestem wielkim fanem literatury, muzyki, futbolu (tu może fanatykiem). Jestem fanem wielu potraw i gier. Kilku seriali, wielu dobrych filmów. Zresztą, co tu tłumaczyć, wszyscy wiemy o co chodzi.
Lubię wiele rzeczy, ważne jest jednak to , że wiem za co, lub dlaczego jestem ich fanem.
Do czego te moje wynurzenia prowadzą? Wpadłem na Onet i rzucił mi się w oczy tytuł galerii - "Paris Hilton na spotkaniu z fanami". Nie do końca byłem pewien o czyich fanów chodzi, więc wszedłem do tej galerii. No i okazało się , że to byli fani i wielbiciele właśnie Paris. Zszokował mnie poziom histerii i uwielbienia. Co ja mówię - sam fakt uważania się za fana Paris Hilton mnie szokuje! Bo za co być jej fanem? Jest świetną aktorką? Piosenkarką? Pisze fajne książki? Robi cokolwiek ciekawego dla inteligentnych ludzi?
Nie.
Dlatego nie rozumiem. Ja wiem, że Świat zasadniczo schodzi na psy, wymagania są coraz mniejsze, że wystarczy być "celebrytą" i już masz swych wielbicieli. Ale tego nie rozumiem, nie zrozumiem, nawet nie chcę tego rozumieć.
Jak tym ludziom nie wstyd?
I czy ona i jej podobni mają z tego jakąś perfidną satysfakcję?
piątek, 14 października 2011
środa, 21 września 2011
Znowu powrót, nie tylko mój.
Powroty to zapewne jakiś rodzaj okazji. Widać to po tym blogu choćby, bo ostatnie dwie notki traktują właśnie o powrotach. Ta, którą teraz czytacie jest podwójnie wypełniona treścią powrotową - wrócili Mistrzowie, wróciłem i ja. Zatem jeśli ktoś woli życie bez powrotów, niech nie czyta dalej ;)
Tydzień temu światło ujrzała najnowsza płyta Mistrzów z Nowego Jorku. I przyznaję - poza wspaniałymi doznaniami emocjonalnymi dostarczyła mi motywacji, stała się takim katalizatorem mojego powrotu na tego bloga.
Pisze o niej dopiero teraz, bo primo - poczta konwencjonalna nie dostarcza jeszcze niestety przesyłek tak szybko jak poczta elektroniczna - a ja zwolennikiem muzyki na CD jestem, byłem i będę ; secundo - musiałem sobie jej choć trochę posłuchać, by móc cokolwiek powiedzieć (ostatnio w Polsce często smutni panowie w tv mówią o rzeczach o których kompletnie pojęcia nie mają - wybory idą, nic dziwnego. o tym kiedy indziej).
Każda płyta Dream Theater to wydarzenie, ta tym bardziej, zważywszy okoliczności. Odejście Portnoy'a, poprzedniczka ("Black Clouds...") taka sobie (co podniosło oczekiwania) no i pojawiające się od jakiegoś czasu fragmenty tejże płyty w internecie, bynajmniej nie napawające optymizmem. Wszystko to jednak za nami, płyta wiruje już w odtwarzaczu kilka dobrych dni i mam nadzieję, że nie odkryłem w niej jeszcze wszystkiego. Choć pewnie już dużo, bo stwierdzam, iż jest świetna. Z ich płytami jest jednak tak, że Wielkość objawia się później - gdzieś około setnego przesłuchania. Licznik bije.
Mam nadzieję, że już nigdy panowie z DT poniżej tego poziomu nie zejdą (wspomniane już "Black Clouds...") i że już niedługo zawitają do Polski ponownie - choć dopiero co byliśmy w Spodku na ich bardzo udanym koncercie :) (poza publiką - kiedyś na koncertach metalowych polska publika była najlepsza, cały Świat za nami szalał - teraz to klapa jest - tylko fotki i filmiki robią).
Powrót DT do Wielkości celebrował będę zapewne jeszcze jakiś czas, mój powrót na tą stronę na wielkie świętowanie nie zasługuje raczej. Bo kto wie ile potrwa? Przyznaję, że była to decyzja mocno impulsywna - a to nie gwarantuje chyba stałości. Aczkolwiek nie poddam się tak od razu. Walka będzie trwała :)
W tym miejscu pozdrowienia dla Sima, który w ten powrót wierzył bardziej ode mnie :)
No nic, na początek po prawie pewnym końcu wystarczy :)
Idźcie w pokoju, słuchajcie DT, rozmnażajcie się i czekajcie na następną notkę ;)
Tydzień temu światło ujrzała najnowsza płyta Mistrzów z Nowego Jorku. I przyznaję - poza wspaniałymi doznaniami emocjonalnymi dostarczyła mi motywacji, stała się takim katalizatorem mojego powrotu na tego bloga.
Pisze o niej dopiero teraz, bo primo - poczta konwencjonalna nie dostarcza jeszcze niestety przesyłek tak szybko jak poczta elektroniczna - a ja zwolennikiem muzyki na CD jestem, byłem i będę ; secundo - musiałem sobie jej choć trochę posłuchać, by móc cokolwiek powiedzieć (ostatnio w Polsce często smutni panowie w tv mówią o rzeczach o których kompletnie pojęcia nie mają - wybory idą, nic dziwnego. o tym kiedy indziej).
Każda płyta Dream Theater to wydarzenie, ta tym bardziej, zważywszy okoliczności. Odejście Portnoy'a, poprzedniczka ("Black Clouds...") taka sobie (co podniosło oczekiwania) no i pojawiające się od jakiegoś czasu fragmenty tejże płyty w internecie, bynajmniej nie napawające optymizmem. Wszystko to jednak za nami, płyta wiruje już w odtwarzaczu kilka dobrych dni i mam nadzieję, że nie odkryłem w niej jeszcze wszystkiego. Choć pewnie już dużo, bo stwierdzam, iż jest świetna. Z ich płytami jest jednak tak, że Wielkość objawia się później - gdzieś około setnego przesłuchania. Licznik bije.
Mam nadzieję, że już nigdy panowie z DT poniżej tego poziomu nie zejdą (wspomniane już "Black Clouds...") i że już niedługo zawitają do Polski ponownie - choć dopiero co byliśmy w Spodku na ich bardzo udanym koncercie :) (poza publiką - kiedyś na koncertach metalowych polska publika była najlepsza, cały Świat za nami szalał - teraz to klapa jest - tylko fotki i filmiki robią).
Powrót DT do Wielkości celebrował będę zapewne jeszcze jakiś czas, mój powrót na tą stronę na wielkie świętowanie nie zasługuje raczej. Bo kto wie ile potrwa? Przyznaję, że była to decyzja mocno impulsywna - a to nie gwarantuje chyba stałości. Aczkolwiek nie poddam się tak od razu. Walka będzie trwała :)
W tym miejscu pozdrowienia dla Sima, który w ten powrót wierzył bardziej ode mnie :)
No nic, na początek po prawie pewnym końcu wystarczy :)
Idźcie w pokoju, słuchajcie DT, rozmnażajcie się i czekajcie na następną notkę ;)
sobota, 8 stycznia 2011
Powrót Króla
( To wspaniałe uczucie móc zatytułować notkę, tak jak Tolkien jeden z tomów Wielkiego Władcy Pierścieni :) i to nie na siłę ).
Roy odszedł. Wreszcie. To było ciężkich sześć miesięcy - z różnych zresztą powodów. Jednym był bez wątpienia Roy. Kiedy zastępował Rafę, pisałem , że mam mieszane uczucia. Jednak plusy przeważały. Wtedy wydawało się, żę każdy tylko nie Rafa. Cóż, pod koniec rządów Roya wielu modliło się o powrót właśnie Rafy Beniteza. Ja nie. Odszedł i dziękujemy. Jego era się skończyła, tak jak teraz skończyła się era Hodgsona. A raczej erka , i to taka o której wszyscy jakkolwiek związani z LFC będą chcieli jak najszybciej zapomnieć.
Troszkę może dziwić moment tej zmiany. Jutro przecież mecz w Pucharze Anglii na Old Trafford, z odwiecznym rywalem Scumchesterem. W większości wypadków właściciele nie decydują się na destabilizację w szatni zaraz przed TAKIM meczem. Może jednak to dobre posunięcie ? Może Roy nie miał posłuchu i potrzeba kogoś, kto tylko swoją obecnością postawi szatnię do pionu ? A kimś takim, z ogromnym autorytetem, jest bez wątpienia Kenny Dalglish. Wielki Król Kenny. Chodząca Legenda Liverpoolu ( i Celticu też ). Jako piłkarz - 515 występów, 172 gole i masa trofeów. Jako manager - trzy mistrzostwa kraju, dwa Puchary Anglii ( w sześć lat ). Kto wie co zwojowałby wtedy Dalglish w Europie gdyby nie zakaz dla angielskich klubów po wydarzeniach na Heysel.
Ale dość o przeszłości. Kenny Wielki był i basta.
Zastępuje Hodgsona w połowie sezonu. Zobowiązuje się prowadzić drużynę do jego końca. Co przed nim ? W lidze jesteśmy na 12 pozycji i mamy jedynie 4 punkty przewagi ( !!! ) nad strefą spadkową. O miejsce dające występy w Europie będzie bardzo ciężko. Choć chyba właściwszym wydaje się martwienie o to, by nie spaść. Tu bez wątpienia czeka Kennego bardzo trudne zadanie.
Pozostajemy w kraju i tu mamy jeszcze Puchar Anglii, bo z Pucharu Ligi już nas potężne Northampton wyrzuciło. A w FA Cup czeka nas jutro wspomniany już Scumchester united. Łatwo nie będzie i jeśli przegramy, to na krajowym podwórku nic już ugrać się nie uda ( poza utrzymaniem, ale to przecież żadne trofeum ). W Europie wyszliśmy z grupy na pierwszym miejscu i czeka nas dwumecz ze Spartą Praga. Tu byłbym spokojny, poza tym, nie jest to dla nikogo w klubie priorytet.
Podsumowując- wyjątkowo niewdzięczna rola przed Królem. Będzie ciężko. Dalglish ryzykuje wiele. Ma przecież status Boga, Legendy, Króla. A jeśli zawali, jeśli okaże się , że z tymi zawodnikami po prostu się nie da ? Albo , że zmiany w futbolu są tak duże, że Kenny za nimi nie nadążył ( miał przecież wielką przerwę w pracy trenerskiej ) ? I jak wtedy będzie postrzegany przez rzesze fanatyków LFC ? Czy nie straci ? Czy nie będzie tak, jak w dobrze znanych przypadkach, nawet z naszej historii najnowszej - vide Lech Wałęsa ( niepotrzebna prezydentura ). Gdy ktoś robi o jeden krok za daleko , zamiast zostać tam gdzie był - w blasku chwały na wieki. Gdy kusi go jeszcze jedno wyzwanie, choć powinien się wstrzymać, bo przecież " trzeba wiedzieć , kiedy ze sceny zejść ".
Trochę się tego obawiam a z drugiej strony przepełnia mnie entuzjazm i radość. Zobaczę Króla w akcji ! Nigdy nie dane było mi zobaczyć go jak strzela wspaniałe gole ( byłem deczko za młody ), zobaczę przynajmniej jak dowodzi swą Czerwoną Armią z okolic linii bocznej. I już mam ciary, już mnie nosi. I chyba nie mógłby mieć lepszego debiutu niż ten jutrzejszy, na Old Trafford. To będzie wielki dzień, bez względu na wynik.
I bez względu na to, co stanie się w maju 2011 roku - jak sezon skończy się dla LFC - Król zawsze będzie dla mnie Legendą Największą !
WELCOME BACK, KING KENNY !
Roy odszedł. Wreszcie. To było ciężkich sześć miesięcy - z różnych zresztą powodów. Jednym był bez wątpienia Roy. Kiedy zastępował Rafę, pisałem , że mam mieszane uczucia. Jednak plusy przeważały. Wtedy wydawało się, żę każdy tylko nie Rafa. Cóż, pod koniec rządów Roya wielu modliło się o powrót właśnie Rafy Beniteza. Ja nie. Odszedł i dziękujemy. Jego era się skończyła, tak jak teraz skończyła się era Hodgsona. A raczej erka , i to taka o której wszyscy jakkolwiek związani z LFC będą chcieli jak najszybciej zapomnieć.
Troszkę może dziwić moment tej zmiany. Jutro przecież mecz w Pucharze Anglii na Old Trafford, z odwiecznym rywalem Scumchesterem. W większości wypadków właściciele nie decydują się na destabilizację w szatni zaraz przed TAKIM meczem. Może jednak to dobre posunięcie ? Może Roy nie miał posłuchu i potrzeba kogoś, kto tylko swoją obecnością postawi szatnię do pionu ? A kimś takim, z ogromnym autorytetem, jest bez wątpienia Kenny Dalglish. Wielki Król Kenny. Chodząca Legenda Liverpoolu ( i Celticu też ). Jako piłkarz - 515 występów, 172 gole i masa trofeów. Jako manager - trzy mistrzostwa kraju, dwa Puchary Anglii ( w sześć lat ). Kto wie co zwojowałby wtedy Dalglish w Europie gdyby nie zakaz dla angielskich klubów po wydarzeniach na Heysel.
Ale dość o przeszłości. Kenny Wielki był i basta.
Zastępuje Hodgsona w połowie sezonu. Zobowiązuje się prowadzić drużynę do jego końca. Co przed nim ? W lidze jesteśmy na 12 pozycji i mamy jedynie 4 punkty przewagi ( !!! ) nad strefą spadkową. O miejsce dające występy w Europie będzie bardzo ciężko. Choć chyba właściwszym wydaje się martwienie o to, by nie spaść. Tu bez wątpienia czeka Kennego bardzo trudne zadanie.
Pozostajemy w kraju i tu mamy jeszcze Puchar Anglii, bo z Pucharu Ligi już nas potężne Northampton wyrzuciło. A w FA Cup czeka nas jutro wspomniany już Scumchester united. Łatwo nie będzie i jeśli przegramy, to na krajowym podwórku nic już ugrać się nie uda ( poza utrzymaniem, ale to przecież żadne trofeum ). W Europie wyszliśmy z grupy na pierwszym miejscu i czeka nas dwumecz ze Spartą Praga. Tu byłbym spokojny, poza tym, nie jest to dla nikogo w klubie priorytet.
Podsumowując- wyjątkowo niewdzięczna rola przed Królem. Będzie ciężko. Dalglish ryzykuje wiele. Ma przecież status Boga, Legendy, Króla. A jeśli zawali, jeśli okaże się , że z tymi zawodnikami po prostu się nie da ? Albo , że zmiany w futbolu są tak duże, że Kenny za nimi nie nadążył ( miał przecież wielką przerwę w pracy trenerskiej ) ? I jak wtedy będzie postrzegany przez rzesze fanatyków LFC ? Czy nie straci ? Czy nie będzie tak, jak w dobrze znanych przypadkach, nawet z naszej historii najnowszej - vide Lech Wałęsa ( niepotrzebna prezydentura ). Gdy ktoś robi o jeden krok za daleko , zamiast zostać tam gdzie był - w blasku chwały na wieki. Gdy kusi go jeszcze jedno wyzwanie, choć powinien się wstrzymać, bo przecież " trzeba wiedzieć , kiedy ze sceny zejść ".
Trochę się tego obawiam a z drugiej strony przepełnia mnie entuzjazm i radość. Zobaczę Króla w akcji ! Nigdy nie dane było mi zobaczyć go jak strzela wspaniałe gole ( byłem deczko za młody ), zobaczę przynajmniej jak dowodzi swą Czerwoną Armią z okolic linii bocznej. I już mam ciary, już mnie nosi. I chyba nie mógłby mieć lepszego debiutu niż ten jutrzejszy, na Old Trafford. To będzie wielki dzień, bez względu na wynik.
I bez względu na to, co stanie się w maju 2011 roku - jak sezon skończy się dla LFC - Król zawsze będzie dla mnie Legendą Największą !
WELCOME BACK, KING KENNY !
czwartek, 30 grudnia 2010
czwartek, 16 grudnia 2010
Radio, muzyka ( ??? ), fakty
W poprzednim wpisie wspomniałem o temacie na osobną notkę, dotyczącym pewnego radia. No i dziś tak mnie dobili, że nie mogę już dłużej milczeć.
Nie ma co ukrywać o kogo chodzi. Oczywiście o najpopularniejszą i jak się domyślam najbogatszą polską rozgłośnię - RMF FM. Miejsce mojej pracy ( magazyn ) jest dzień w dzień nagłaśniane tym właśnie radiem. Oznacza to iż chcąc nie chcąc, muszę go słuchać.
Istnieją, odkąd pamiętam. Zawsze są gdzieś obecni, czy to jakieś koncerty, czy imprezy. Są po prostu wszędzie. Wnioskuję więc, że pieniędzy im nie brakuje. Mają przecież sporo tych swoich tematycznych pod-stacji, czy jak to oni tam określają. I pewnie taki Classic czy Rock jest niezły. Niestety, główne pasmo to pasmo klęsk i żenady. Zastanawia mnie na przykład fakt, że będąc osiem godzin w pracy, jestem w stanie usłyszeć tą samą piosenkę dwa a nawet ( jeśli to "super hot" nowość albo "hit" ) trzy razy ! Ok, rozumiem, że są "artyści", których oni promują i wedle tej linii należy ich puszczać. Ale w takim razie niech o tym mówią, bo ja odnoszę wrażenie, że kasy nie starcza na większą różnorodność.
Poza tym, jeśli już kogoś promują, to może wzięliby się za jakichś lepszych wykonawców. Jasne, ja wiem, moje gusta muzyczne są mało popularne i nie mogę oczekiwać , że polecą z AC/DC czy Dream Theater ( że już o mocniejszych rzeczach nie wspomnę ). No ale ludzie - przecież te polskie popowe czy pseudo-rockowe ( nowe dokonania IRY na przykład ) "kompozycje" to jest jakaś żenada ! I oni jeszcze reklamują się hasłem - "najlepsza muzyka" ! Wstyd ! Gdyby zadzwonili do mnie z wielkiej kumulacji ( kilka razy zdarzyło mi się wysłać smsa ) to pewnie miałbym problem z wyduszeniem z siebie poprawnej odpowiedzi. Ja wiem, że pisząc o tym co oni polskiego puszczają, muszę zdać sobie sprawę, że tak naprawdę piszę o polskiej muzyce rozrywkowej. I że to ona jest żenująca, a oni to zapodają, bo nic innego nie ma. Znaczy jest, ale mało znane i się nie opłaca. Tylko ile można słuchać płaczliwego i słodkiego do zesrania Piaska czy bojowej Kukulskiej albo odkrywczych tekstów o tym, że warto mieć marzenia niejakiej Saszy....Czy naprawdę nie stać ich, by promować wykonawców mniej znanych ale po prostu lepszych ? Czy tam nie ma jakiegoś sensownego redaktora muzycznego ? Czy ktoś tam w ogóle słucha tego co puszczają ? Często odnoszę wrażenie, że nie.
Kasy nie ma chyba nawet na porządne szlagiery z zagranicy - stare hity to dwa kawałki Stinga, dwa Queen i od święta Scorpions albo Roxette ( ci nawet częściej ale też tylko dwa utwory ). Czy to dla nich aż tak wielki problem, by mieć tego więcej ? Przecież stać ich na to bez wątpienia. W polskiej muzyce rockowej też kiedyś grano pięknie - chyba o tym zapomnieli. Jest masa świetnych utworów. W ich radzie programowej poparcie zyskał jeden - nie ma dnia by nie było kawałka Emigrantów o kolesiu, który nie może w woju wysiedzieć ( nie pamiętam tytułu ).
No i tak sobie jeszcze myślę - współczuję tym, których gusta muzyczne kształtują takie radiostacje.
A czym dziś mnie dobili ? Pisałem już o tym w poprzednim poście. Teraz już rozkręcili się na dobre. Już pomijam repertuar, który jest totalnie żenujący, na czele z historycznym hitem Georga Michaela ( to chyba jego - last christmas I gave you my heart.....). Otóż walnęli sobie takiego jingla - chórek śpiewa "idą święta, idą święta" - i tak potrafią to zapodawać przez kilkadziesiąt sekund...Tragedia.
Mam nadzieję, że nie dojdą.
Nie ma co ukrywać o kogo chodzi. Oczywiście o najpopularniejszą i jak się domyślam najbogatszą polską rozgłośnię - RMF FM. Miejsce mojej pracy ( magazyn ) jest dzień w dzień nagłaśniane tym właśnie radiem. Oznacza to iż chcąc nie chcąc, muszę go słuchać.
Istnieją, odkąd pamiętam. Zawsze są gdzieś obecni, czy to jakieś koncerty, czy imprezy. Są po prostu wszędzie. Wnioskuję więc, że pieniędzy im nie brakuje. Mają przecież sporo tych swoich tematycznych pod-stacji, czy jak to oni tam określają. I pewnie taki Classic czy Rock jest niezły. Niestety, główne pasmo to pasmo klęsk i żenady. Zastanawia mnie na przykład fakt, że będąc osiem godzin w pracy, jestem w stanie usłyszeć tą samą piosenkę dwa a nawet ( jeśli to "super hot" nowość albo "hit" ) trzy razy ! Ok, rozumiem, że są "artyści", których oni promują i wedle tej linii należy ich puszczać. Ale w takim razie niech o tym mówią, bo ja odnoszę wrażenie, że kasy nie starcza na większą różnorodność.
Poza tym, jeśli już kogoś promują, to może wzięliby się za jakichś lepszych wykonawców. Jasne, ja wiem, moje gusta muzyczne są mało popularne i nie mogę oczekiwać , że polecą z AC/DC czy Dream Theater ( że już o mocniejszych rzeczach nie wspomnę ). No ale ludzie - przecież te polskie popowe czy pseudo-rockowe ( nowe dokonania IRY na przykład ) "kompozycje" to jest jakaś żenada ! I oni jeszcze reklamują się hasłem - "najlepsza muzyka" ! Wstyd ! Gdyby zadzwonili do mnie z wielkiej kumulacji ( kilka razy zdarzyło mi się wysłać smsa ) to pewnie miałbym problem z wyduszeniem z siebie poprawnej odpowiedzi. Ja wiem, że pisząc o tym co oni polskiego puszczają, muszę zdać sobie sprawę, że tak naprawdę piszę o polskiej muzyce rozrywkowej. I że to ona jest żenująca, a oni to zapodają, bo nic innego nie ma. Znaczy jest, ale mało znane i się nie opłaca. Tylko ile można słuchać płaczliwego i słodkiego do zesrania Piaska czy bojowej Kukulskiej albo odkrywczych tekstów o tym, że warto mieć marzenia niejakiej Saszy....Czy naprawdę nie stać ich, by promować wykonawców mniej znanych ale po prostu lepszych ? Czy tam nie ma jakiegoś sensownego redaktora muzycznego ? Czy ktoś tam w ogóle słucha tego co puszczają ? Często odnoszę wrażenie, że nie.
Kasy nie ma chyba nawet na porządne szlagiery z zagranicy - stare hity to dwa kawałki Stinga, dwa Queen i od święta Scorpions albo Roxette ( ci nawet częściej ale też tylko dwa utwory ). Czy to dla nich aż tak wielki problem, by mieć tego więcej ? Przecież stać ich na to bez wątpienia. W polskiej muzyce rockowej też kiedyś grano pięknie - chyba o tym zapomnieli. Jest masa świetnych utworów. W ich radzie programowej poparcie zyskał jeden - nie ma dnia by nie było kawałka Emigrantów o kolesiu, który nie może w woju wysiedzieć ( nie pamiętam tytułu ).
No i tak sobie jeszcze myślę - współczuję tym, których gusta muzyczne kształtują takie radiostacje.
A czym dziś mnie dobili ? Pisałem już o tym w poprzednim poście. Teraz już rozkręcili się na dobre. Już pomijam repertuar, który jest totalnie żenujący, na czele z historycznym hitem Georga Michaela ( to chyba jego - last christmas I gave you my heart.....). Otóż walnęli sobie takiego jingla - chórek śpiewa "idą święta, idą święta" - i tak potrafią to zapodawać przez kilkadziesiąt sekund...Tragedia.
Mam nadzieję, że nie dojdą.
wtorek, 7 grudnia 2010
Zaczyna się.
Zima zaatakowała kilkanaście dni temu. Skutecznie. Zrobiło się fajnie biało, mrozik, jednym słowem - bomba. Teraz jest gorzej, ale jedno wiadomo - mamy zimę. Jest to pora roku , którą lubię - kiedyś wręcz uwielbiałem ( jednak z wiekiem stare kości wolą ciepełko ). Niestety, ma swoje minusy. Otóż , jak powszechnie wiadomo, pewna religia z importu w okresie zimowym ma swoje święta. Nie są one dla nich tak ważne jak te kwietniowe, jednak zostały rozdmuchane do gigantycznych rozmiarów. Owocem tego jest epatowanie wszelkimi symbolami związanymi z tymi świętami już od początku grudnia ( ulotki reklamowe hipermarketów pewnie robiły to już wcześniej, jednak ich nie czytuję ). Dla mnie oznacza to jeden z cięższych okresów w roku. Gorsza jest tylko przerwa pomiędzy sezonami ligowymi.
Dziś po raz pierwszy w 2010 roku odczułem pierwsze ataki. Teraz jeszcze nie tak częste i mocne, jednak wiem , że to się zmieni. W pracy jestem zmuszony słuchać tragicznej rozgłośni radiowej ( swoją drogą, temat na inny wpis ), która już " żyje świętami ". Niestety. Pojawiają się pierwsze tandetne ( bo jakie inne mogą być ? ) piosenki, tak ociekające cukrem , miłością i dobrocią pańską, że aż się robi mdło. To i tak jeszcze nic, bo za jakiś czas wyskoczą z kolendami i wtedy dopiero będzie ciężko. Do tego reklamy radiowe ( z telewizją mam spokój, bo poza meczami nie oglądam w niej nic ) nastawione tylko i wyłącznie na wszystko, co ze świętami związane. A raczej na wszystko to , co z nimi związane nie jest, tylko nikt już o tym nie pamięta. I to jest główny problem - ludzie zapomnieli o co tak naprawdę chodzi w świętach, dla nich to teraz tylko godziny zakupów, gotowania, sprzątania, potem opychania się i ochlewania. Święta to tysiące mikołajów na ulicach, dziesiątki choinek gdzie tylko się da, lampki na ulicach , stroiki i tym podobne pierdoły. A co z prawdziwym duchem tego wydarzenia ? Dawno już zanikł zastąpiony przez potężną machinę komercyjną. Dla mnie to nie problem, bo ja nienawidzę chrześcijaństwa i nawet mnie taki obrót spraw cieszy, ale wydaje mi się , że prawdziwie wierzącym nie powinno to odpowiadać.
Wracając jednak do wątku głównego - czas uzbroić się w wielką odporność na kicz, chłam i pseudo-religijny zalew szajsu wszelkiej maści. Byle do Nowego Roku.
p.s. co roku odrobinę satysfakcji wywołuje u mnie obraz tych wszystkich choinek w domach katolików nie mających pojęcia, że to pogański zwyczaj. Jednak to tylko odrobina satysfakcji, bo kompletnie nie odpowiada mi ich dalszy los ( choinek oczywiście, nie katolików ).
Dziś po raz pierwszy w 2010 roku odczułem pierwsze ataki. Teraz jeszcze nie tak częste i mocne, jednak wiem , że to się zmieni. W pracy jestem zmuszony słuchać tragicznej rozgłośni radiowej ( swoją drogą, temat na inny wpis ), która już " żyje świętami ". Niestety. Pojawiają się pierwsze tandetne ( bo jakie inne mogą być ? ) piosenki, tak ociekające cukrem , miłością i dobrocią pańską, że aż się robi mdło. To i tak jeszcze nic, bo za jakiś czas wyskoczą z kolendami i wtedy dopiero będzie ciężko. Do tego reklamy radiowe ( z telewizją mam spokój, bo poza meczami nie oglądam w niej nic ) nastawione tylko i wyłącznie na wszystko, co ze świętami związane. A raczej na wszystko to , co z nimi związane nie jest, tylko nikt już o tym nie pamięta. I to jest główny problem - ludzie zapomnieli o co tak naprawdę chodzi w świętach, dla nich to teraz tylko godziny zakupów, gotowania, sprzątania, potem opychania się i ochlewania. Święta to tysiące mikołajów na ulicach, dziesiątki choinek gdzie tylko się da, lampki na ulicach , stroiki i tym podobne pierdoły. A co z prawdziwym duchem tego wydarzenia ? Dawno już zanikł zastąpiony przez potężną machinę komercyjną. Dla mnie to nie problem, bo ja nienawidzę chrześcijaństwa i nawet mnie taki obrót spraw cieszy, ale wydaje mi się , że prawdziwie wierzącym nie powinno to odpowiadać.
Wracając jednak do wątku głównego - czas uzbroić się w wielką odporność na kicz, chłam i pseudo-religijny zalew szajsu wszelkiej maści. Byle do Nowego Roku.
p.s. co roku odrobinę satysfakcji wywołuje u mnie obraz tych wszystkich choinek w domach katolików nie mających pojęcia, że to pogański zwyczaj. Jednak to tylko odrobina satysfakcji, bo kompletnie nie odpowiada mi ich dalszy los ( choinek oczywiście, nie katolików ).
piątek, 12 listopada 2010
Wybiórcza
Dzisiejsze wydanie ( papierowe ) Gazety Wyborczej atakuje wielkim tytułem - "Wygwizdaliśmy ich ". Kogo ? Narodowców i "faszystów". Kiedy ? 11 listopada. Otóż w Święto Niepodległości tzw. środowiska narodowe ( ONR, MW itd, itp ) zorganizowały legalną manifestację. Demokracja ma to do siebie , że każdy może swoje poglądy manifestować. Oczywiście nie każdemu musi się to podobać - ale co zrobić, takie prawo. Ludzie Wyborczej chyba o tym zapomnieli. To dziwne, bo większość z nich pamięta czasy komuny i terroru jaki wtedy panował. Jak sami się szczycą, walczyli o naszą wolność. Dzięki tej wolności, mają swoją gazetę. Teraz jednak okazuje się, że nie wszystkim się ona należy. W imię takich przekonań od kilku dni nawoływali do przyjścia na Plac Zamkowy i zablokowania marszu narodowców. No i oczywiście przyszła cała masa lewaków, homoseksualistów ale i zwyczajnych obywateli. Doszło do zadym z policją i nie jest prawdą ( jak chciałaby Wyborcza ), że jedynymi agresorami byli skini. W szeregach Wyborczej była masa lewackich i anarchistycznych bojówkarzy. Oni chcieli tylko rozróby. Dodać oczywiście trzeba , że całe to zgromadzenie było nielegalne. Podsumowując - zadymy, ranni, zatrzymani, nielegalne zbiorowisko - to wszystko teraz popiera Wyborcza. Wyobraźmy sobie co by napisali gdyby sytuacja była odwrotna i lewaków powstrzymywaliby narodowcy. Już widzę te hasła o niszczeniu demokracji, o burdach. Przecież im wystarczy , że na meczu kilkunastu chłopaków płot przeskoczy, to już są chuligani, bojówkarze, zadymiarze. A anarchiści z 11-go listopada są super. Jeden z ich redaktorów ( jego nazwisko wiele mówi ) określił to "debatą uliczną" . No brawo ! W takim razie - do wiadomości pana redaktora - zadyma na meczu to debata stadionowa dotycząca wyższości jednej drużyny nad drugą.
Gdzieś chyba zatracili panowie dziennikarze wielkiej i nieomylnej swoje demokratyczne idee i ta władza, którą społeczeństwo im w ciągu dwudziestu lat dało, odbiła do głowy. Czas się chyba opamiętać, bo inaczej znowu trzeba będzie logo zmienić - w ten czerwony prostokąt wspaniale wpasuje się tak niedawno jeszcze znienawidzony sierp i młot.
p.s. nie jestem zwolennikiem ONR, MW. Mam poglądy nacjonalistyczne, ale dalekie od wcześniej wymienionych. Kiedyś pracowałem w Agorze i drukowałem Wyborczą. W moim domu od lat wielu czyta ją ojciec, ja właśnie przestałem. To tak, by uprzedzić wypominanie tego w komentarzach :)
Gdzieś chyba zatracili panowie dziennikarze wielkiej i nieomylnej swoje demokratyczne idee i ta władza, którą społeczeństwo im w ciągu dwudziestu lat dało, odbiła do głowy. Czas się chyba opamiętać, bo inaczej znowu trzeba będzie logo zmienić - w ten czerwony prostokąt wspaniale wpasuje się tak niedawno jeszcze znienawidzony sierp i młot.
p.s. nie jestem zwolennikiem ONR, MW. Mam poglądy nacjonalistyczne, ale dalekie od wcześniej wymienionych. Kiedyś pracowałem w Agorze i drukowałem Wyborczą. W moim domu od lat wielu czyta ją ojciec, ja właśnie przestałem. To tak, by uprzedzić wypominanie tego w komentarzach :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)