Za oknem kiepawa pogoda a Brian krzyczy z głośników "...you can't stop rock'n'roll...",tak jakby chciał jej coś przekazać. I ma rację ! Nic i nikt nie zatrzyma rock'n'rolla i jutro stanie się coś wspaniałego - nieśmiertelne riffy popłyną wprost do mych uszu. Gęba mi się śmieje od rana, a o 15.00 to już chyba wyglądałem jak Joker.
Teraz już liczy się naprawdę tylko jedno. I nie jest to zwycięstwo Bronisława w wyborach ( oczywiście przydałoby się ) ani futbol ( choć oczywiście liczę na udany najbliższy sezon ), to tylko i wyłącznie uczta w towarzystwie Bogów. Trochę psuje mi tę ucztę przystawka w postaci przetworu owocowego babuni o nazwie Dżem, no ale co poradzić.Swoją drogą chętnie zapytałbym pomysłodawcy tego zestawienia - "wtf , laddy ?"
Ale nic to. Nawet takie faux pas nie zmąci mej radości. Jutro już zapewne nic nie napiszę, tak więc dziś , z okazji dnia poprzedzającego dzień koncertu, utwór, który jest moim prywatnym Hymnem, mantrą i azymutem ( może i nie najlepszy to drogowskaz, ale kicham to ). HIGHWAY TO HELL - wersja z Bonem Scottem...
Ride On, Bon !
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz