Wczoraj FC Barcelona poległa na San Siro 3:1. Grała fatalnie. Jak wiadomo, pewien islandzki wulkan sparaliżował ruch lotniczy w Europie.Zawodnicy Blaugrany do Mediolanu dotarli autokarem, z postojem ( i noclegiem ) w Cannes. Ligowy mecz grali w sobotni wieczór - tak więc w sumie zbyt wiele czasu do odpoczynku nie mieli. W czwartek Liverpool gra w Madrycie z Atletico w pierwszym meczu półfinałowym Ligi Europy. W poniedziałek wieczorem gościł na Anfield West Ham United a już we wtorek zawodnicy Beniteza musieli wyruszyć do Hiszpanii. Pociąg do Londynu, przesiadka do autokaru i z innego londyńskiego dworca pociąg do Paryża.Późnym popołudniem już w paryskim hotelu. W środowy poranek znowu do pociągu - tym razem do Bordeaux. Tam już na całe szczęście latają samoloty. Dzięki temu dziś około południa Liverpool zameldował się w Madrycie.
W czasach gdy piłkarze zmuszeni są rozgrywać mecze co trzy dni, każda chwila odpoczynku się przydaje. Poza tym, wiadomo jak męczą podróże. Rafa żartował, że to zbliży graczy do siebie no i że pierwszy raz w życiu mógł udzielić wywiadu w bufecie pędzącego TGV. Czy jednak nie odbije się to na formie chłopaków ? Nie chcę dramatyzować, bo przecież nie była to podróż wagonami bydlęcymi gdzieś daleko na wschód, ale jednak....
Barca pokonała autokarem tylko 600 mil a zagrała katastrofalnie...LFC ma za sobą 1200 mil w autobusach i pociągach - aż strach pomyśleć co może się wydarzyć na Vicente Calderon...
Niestety, zabraknie na tym stadionie wiernej rzeszy fanatyków The Reds. W ogromnej większości mieli podróżować samolotami. Są jednak tacy, którzy nie zważają na tego typu drobnostki i do słonecznej Hiszpanii ruszyli samochodami, pociągami i wszystkimi naziemnymi środkami komunikacji. Tak więc bez obaw - z trybun popłynie You'll Never Walk Alone i Fields of Anfield Road...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz