"Some people believe football is a matter of life and death, I am very disappointed with that attitude. I can assure you it is much, much more important than that."

Bill Shankly

środa, 21 września 2011

Znowu powrót, nie tylko mój.

Powroty to zapewne jakiś rodzaj okazji. Widać to po tym blogu choćby, bo ostatnie dwie notki traktują właśnie o powrotach. Ta, którą teraz czytacie jest podwójnie wypełniona treścią powrotową - wrócili Mistrzowie, wróciłem i ja. Zatem jeśli ktoś woli życie bez powrotów, niech nie czyta dalej ;)

Tydzień temu światło ujrzała najnowsza płyta Mistrzów z Nowego Jorku. I przyznaję - poza wspaniałymi doznaniami emocjonalnymi dostarczyła mi motywacji, stała się takim katalizatorem mojego powrotu na tego bloga.

Pisze o niej dopiero teraz, bo primo - poczta konwencjonalna nie dostarcza jeszcze niestety przesyłek tak szybko jak poczta elektroniczna - a ja zwolennikiem muzyki na CD jestem, byłem i będę ; secundo - musiałem sobie jej choć trochę posłuchać, by móc cokolwiek powiedzieć (ostatnio w Polsce często smutni panowie w tv mówią o rzeczach o których kompletnie pojęcia nie mają - wybory idą, nic dziwnego. o tym kiedy indziej).

Każda płyta Dream Theater to wydarzenie, ta tym bardziej, zważywszy okoliczności. Odejście Portnoy'a, poprzedniczka ("Black Clouds...") taka sobie (co podniosło oczekiwania) no i pojawiające się od jakiegoś czasu fragmenty tejże płyty w internecie, bynajmniej nie napawające optymizmem. Wszystko to jednak za nami, płyta wiruje już w odtwarzaczu kilka dobrych dni i mam nadzieję, że nie odkryłem w niej jeszcze wszystkiego. Choć pewnie już dużo, bo stwierdzam, iż jest świetna. Z ich płytami jest jednak tak, że Wielkość objawia się później - gdzieś około setnego przesłuchania. Licznik bije.

Mam nadzieję, że już nigdy panowie z DT poniżej tego poziomu nie zejdą (wspomniane już "Black Clouds...") i że już niedługo zawitają do Polski ponownie - choć dopiero co byliśmy w Spodku na ich bardzo udanym koncercie :) (poza publiką - kiedyś na koncertach metalowych polska publika była najlepsza, cały Świat za nami szalał - teraz to klapa jest - tylko fotki i filmiki robią).

Powrót DT do Wielkości celebrował będę zapewne jeszcze jakiś czas,   mój powrót na tą stronę na wielkie świętowanie nie zasługuje raczej. Bo kto wie ile potrwa? Przyznaję, że była to decyzja mocno impulsywna - a to nie gwarantuje chyba stałości. Aczkolwiek nie poddam się tak od razu. Walka będzie trwała :)
W tym miejscu pozdrowienia dla Sima, który w ten powrót wierzył bardziej ode mnie :)

No nic, na początek po prawie pewnym końcu wystarczy :)
Idźcie w pokoju, słuchajcie DT, rozmnażajcie się i czekajcie na następną notkę ;)