"Some people believe football is a matter of life and death, I am very disappointed with that attitude. I can assure you it is much, much more important than that."

Bill Shankly

czwartek, 30 grudnia 2010

czwartek, 16 grudnia 2010

Radio, muzyka ( ??? ), fakty

W poprzednim wpisie wspomniałem o temacie na osobną notkę, dotyczącym pewnego radia. No i dziś tak mnie dobili, że nie mogę już dłużej milczeć.

Nie ma co ukrywać o kogo chodzi. Oczywiście o najpopularniejszą i jak się domyślam najbogatszą polską rozgłośnię - RMF FM. Miejsce mojej pracy ( magazyn ) jest dzień w dzień nagłaśniane tym właśnie radiem. Oznacza to iż chcąc nie chcąc, muszę go słuchać.

Istnieją, odkąd pamiętam. Zawsze są gdzieś obecni, czy to jakieś koncerty, czy imprezy. Są po prostu wszędzie. Wnioskuję więc, że pieniędzy im nie brakuje. Mają przecież sporo tych swoich tematycznych pod-stacji, czy jak to oni tam określają. I pewnie taki Classic czy Rock jest niezły. Niestety, główne pasmo to pasmo klęsk i żenady. Zastanawia mnie na przykład fakt, że będąc osiem godzin w pracy, jestem w stanie usłyszeć tą samą piosenkę dwa a nawet ( jeśli to "super hot" nowość albo "hit" ) trzy razy ! Ok, rozumiem, że są "artyści", których oni promują i wedle tej linii należy ich puszczać. Ale w takim razie niech o tym mówią, bo ja odnoszę wrażenie, że kasy nie starcza na większą różnorodność.
Poza tym, jeśli już kogoś promują, to może wzięliby się za jakichś lepszych wykonawców. Jasne, ja wiem, moje gusta muzyczne są mało popularne i nie mogę oczekiwać , że polecą z AC/DC czy Dream Theater ( że już o mocniejszych rzeczach nie wspomnę ). No ale ludzie - przecież te polskie popowe czy pseudo-rockowe ( nowe dokonania IRY na przykład ) "kompozycje" to jest jakaś żenada ! I oni jeszcze reklamują się hasłem - "najlepsza muzyka" ! Wstyd ! Gdyby zadzwonili do mnie z wielkiej kumulacji ( kilka razy zdarzyło mi się wysłać smsa ) to pewnie miałbym problem z wyduszeniem z siebie poprawnej odpowiedzi. Ja wiem, że pisząc o tym co oni polskiego puszczają, muszę zdać sobie sprawę, że tak naprawdę piszę o polskiej muzyce rozrywkowej. I że to ona jest żenująca, a oni to zapodają, bo nic innego nie ma. Znaczy jest, ale mało znane i się nie opłaca. Tylko ile można słuchać płaczliwego i słodkiego do zesrania Piaska czy bojowej Kukulskiej albo odkrywczych tekstów o tym, że warto mieć marzenia niejakiej Saszy....Czy naprawdę nie stać ich, by promować wykonawców mniej znanych ale po prostu lepszych ? Czy tam nie ma jakiegoś sensownego redaktora muzycznego ? Czy ktoś tam w ogóle słucha tego co puszczają ? Często odnoszę wrażenie, że nie.
Kasy nie ma chyba nawet na porządne szlagiery z zagranicy - stare hity to dwa kawałki Stinga, dwa Queen i od święta Scorpions albo Roxette ( ci nawet częściej ale też tylko dwa utwory ). Czy to dla nich aż tak wielki problem, by mieć tego więcej ? Przecież stać ich na to bez wątpienia. W polskiej muzyce rockowej też kiedyś grano pięknie - chyba o tym zapomnieli. Jest masa świetnych utworów. W ich radzie programowej poparcie zyskał jeden - nie ma dnia by nie było kawałka Emigrantów o kolesiu, który nie może w woju wysiedzieć ( nie pamiętam tytułu ). 
No i tak sobie jeszcze myślę - współczuję tym, których gusta muzyczne kształtują takie radiostacje.

A czym dziś mnie dobili ? Pisałem już o tym w poprzednim poście. Teraz już rozkręcili się na dobre. Już pomijam repertuar, który jest totalnie żenujący, na czele z historycznym hitem Georga Michaela ( to chyba jego - last christmas I gave you my heart.....). Otóż walnęli sobie takiego jingla - chórek śpiewa "idą święta, idą święta" - i tak potrafią to zapodawać przez kilkadziesiąt sekund...Tragedia.

Mam nadzieję, że nie dojdą.

wtorek, 7 grudnia 2010

Zaczyna się.

Zima zaatakowała kilkanaście dni temu. Skutecznie. Zrobiło się fajnie biało, mrozik, jednym słowem - bomba. Teraz jest gorzej, ale jedno wiadomo - mamy zimę. Jest to pora roku , którą lubię - kiedyś wręcz uwielbiałem ( jednak z wiekiem stare kości wolą ciepełko ). Niestety, ma swoje minusy. Otóż , jak powszechnie wiadomo, pewna religia z importu w okresie zimowym ma swoje święta. Nie są one dla nich tak ważne jak te kwietniowe, jednak zostały rozdmuchane do gigantycznych rozmiarów. Owocem tego jest epatowanie wszelkimi symbolami związanymi z tymi świętami już od początku grudnia ( ulotki reklamowe hipermarketów pewnie robiły to już wcześniej, jednak ich nie czytuję ). Dla mnie oznacza to jeden z cięższych okresów w roku. Gorsza jest tylko przerwa pomiędzy sezonami ligowymi.

Dziś po raz pierwszy w 2010 roku odczułem pierwsze ataki. Teraz jeszcze nie tak częste i mocne, jednak wiem , że to się zmieni. W pracy jestem zmuszony słuchać tragicznej rozgłośni radiowej ( swoją drogą, temat na inny wpis ), która już " żyje świętami ". Niestety. Pojawiają się pierwsze tandetne ( bo jakie inne mogą być ? ) piosenki, tak ociekające cukrem , miłością i dobrocią pańską, że aż się robi mdło. To i tak jeszcze nic, bo za jakiś czas wyskoczą z kolendami i wtedy dopiero będzie ciężko. Do tego reklamy radiowe ( z telewizją mam spokój, bo poza meczami nie oglądam w niej nic ) nastawione tylko i wyłącznie na wszystko, co ze świętami związane. A raczej na wszystko to , co z nimi związane nie jest, tylko nikt już o tym nie pamięta. I to jest główny problem - ludzie zapomnieli o co tak naprawdę chodzi w świętach, dla nich to teraz tylko godziny zakupów, gotowania, sprzątania, potem opychania się i ochlewania. Święta to tysiące mikołajów na ulicach, dziesiątki choinek gdzie tylko się da, lampki na ulicach , stroiki i tym podobne pierdoły. A co z prawdziwym duchem tego wydarzenia ? Dawno już zanikł zastąpiony przez potężną machinę komercyjną. Dla mnie to nie problem, bo ja nienawidzę chrześcijaństwa i nawet mnie taki obrót spraw cieszy, ale wydaje mi się , że prawdziwie wierzącym nie powinno to odpowiadać.

Wracając jednak do wątku głównego - czas uzbroić się w wielką odporność na kicz, chłam i pseudo-religijny zalew szajsu wszelkiej maści. Byle do Nowego Roku.

p.s. co roku odrobinę satysfakcji wywołuje u mnie obraz tych wszystkich choinek w domach katolików nie mających pojęcia, że to pogański zwyczaj. Jednak to tylko odrobina satysfakcji, bo kompletnie nie odpowiada mi ich dalszy los ( choinek oczywiście, nie katolików ).

piątek, 12 listopada 2010

Wybiórcza

Dzisiejsze wydanie ( papierowe ) Gazety Wyborczej atakuje wielkim tytułem - "Wygwizdaliśmy ich ". Kogo ? Narodowców i "faszystów". Kiedy ? 11 listopada. Otóż w Święto Niepodległości tzw. środowiska narodowe ( ONR, MW itd, itp ) zorganizowały legalną manifestację. Demokracja ma to do siebie , że każdy może swoje poglądy manifestować. Oczywiście nie każdemu musi się to podobać - ale co zrobić, takie prawo. Ludzie Wyborczej chyba o tym zapomnieli. To dziwne, bo większość z nich pamięta czasy komuny i terroru jaki wtedy panował. Jak sami się szczycą, walczyli o naszą wolność. Dzięki tej wolności, mają swoją gazetę. Teraz jednak okazuje się, że nie wszystkim się ona należy. W imię takich przekonań od kilku dni nawoływali do przyjścia na Plac Zamkowy i zablokowania marszu narodowców. No i oczywiście przyszła cała masa lewaków, homoseksualistów ale i zwyczajnych obywateli. Doszło do zadym z policją i nie jest prawdą ( jak chciałaby Wyborcza ), że jedynymi agresorami byli skini. W szeregach Wyborczej była masa lewackich i anarchistycznych bojówkarzy. Oni chcieli tylko rozróby. Dodać oczywiście trzeba , że całe to zgromadzenie było nielegalne. Podsumowując - zadymy, ranni, zatrzymani, nielegalne zbiorowisko - to wszystko teraz popiera Wyborcza. Wyobraźmy sobie co by napisali gdyby sytuacja była odwrotna i lewaków powstrzymywaliby narodowcy. Już widzę te hasła o niszczeniu demokracji, o burdach. Przecież im wystarczy , że na meczu kilkunastu chłopaków płot przeskoczy, to już są chuligani, bojówkarze, zadymiarze. A anarchiści z 11-go listopada są super. Jeden z ich redaktorów ( jego nazwisko wiele mówi ) określił to "debatą uliczną" . No brawo ! W takim razie - do wiadomości pana redaktora - zadyma na meczu to debata stadionowa dotycząca wyższości jednej drużyny nad drugą.
Gdzieś chyba zatracili panowie dziennikarze wielkiej i nieomylnej swoje demokratyczne idee i ta władza, którą społeczeństwo im w ciągu dwudziestu lat dało, odbiła do głowy. Czas się chyba opamiętać, bo inaczej znowu trzeba będzie logo zmienić - w ten czerwony prostokąt wspaniale wpasuje się tak niedawno jeszcze znienawidzony sierp i młot.

p.s. nie jestem zwolennikiem ONR, MW. Mam poglądy nacjonalistyczne, ale dalekie od wcześniej wymienionych. Kiedyś pracowałem w Agorze i drukowałem Wyborczą. W moim domu od lat wielu czyta ją ojciec, ja właśnie przestałem. To tak, by uprzedzić wypominanie tego w komentarzach :)

piątek, 5 listopada 2010

Znaczy Kapitan

Ikona Klubu. Chodzący Bóg, dla tych, którzy mają serce Czerwone. Symbol wierności i lojalności. Przywódca, dowódca i lider. Pomocnik ustawiany w środku pola a biegający i walczący na całym boisku. Obrońca, napastnik, czasem bramkarz. Człowiek ( ? ) strzelający niesamowicie piękne gole ( jak ten vs Middlesbrough ) i niesamowicie ważne - tu przeciwko Olympiakosowi. Piłkarz, którego kuszą potężnymi pieniędzmi potężne kluby, ale on kocha tylko jeden klub, i to od dziecka. Żywy przykład dla młodych chłopaków, że marzenia o wspaniałej karierze w ukochanym klubie to nie tylko marzenia. Kapitan nie tylko w klubie ale i w reprezentacji. Jeden z najlepszych piłkarzy na Świecie. Człowiek, którego Zidane nazwał najlepszym pomocnikiem Świata.

Wczorajszy mecz z Napoli zaczął na ławce rezerwowych, bo menedżer chciał mu dać odpocząć. Gra się nie układała , od 28 minuty Liverpool przegrywał 0:1. Zaraz po przerwie na boisko wszedł On. Wyrównał w 75 minucie. Potem strzelił jeszcze dwa gole i Liverpool wygrał 3:1.

Steven Gerrard. Znaczy Kapitan.

sobota, 30 października 2010

Pierwsza rocznica

Minął rok odkąd zacząłem prowadzić tego bloga. No, troszkę ponad rok, bo pierwszy post pochodzi z 26-go października. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że wytrwam w tworzeniu bloga przez cały rok. Jednak udało się. Wiem, że nie zawsze jest ciekawie, wiem , że nie jest też tak często jak na początku. Ale jednak nadal jest i myślę , że jeszcze przez jakiś bliżej nieokreślony czas będzie. Bo życie ciągle dostarcza tematów. Może nie bezpośrednio związanych ze mną ( bo u mnie dzieje się niewiele ) , ale dookoła ciągle coś inspirującego się pojawia. A to w polityce, a to w piłce, w muzyce czy w literaturze. I fajnie, bo dzięki temu życie nudne nie jest.
Dzięki wszystkim, którzy przez ten rok byli ze mną, mam nadzieję, że pozostaniecie.
Z okazji rocznicy, kawałek , który mnie ostatnio mocno i pozytywnie ( bo jest pozytywny ) męczy :

sobota, 16 października 2010

O sytuacji w Liverpoolu...

Kilka ostatnich dni było ciężkich. Kiedy decydują się losy czegoś , co kochasz, co jest Ci szczególnie bliskie, a Ty nie możesz nic zrobić - poza biernym czekaniem - to jest to mocno frustrujące. Dziś sobota i chciałoby się wreszcie rzec - już jest spokój, jest ok. I niby tak właśnie jest ale nie do końca. Bo poza boiskiem już lepiej ale na nim samym ? Tego nie wiem a przecież dotychczasowe "popisy" panów w czerwonych strojach pozostawiały wiele do życzenia. No a jutro DERBY.....Jakby tego było mało, na Goodison Park.

Dawno już nie pisałem o mojej największej miłości. Było to jednak celowe. Chciałem dać czas nowemu trenerowi, zawodnikom. Chciałem by sprawy w klubie się poukładały. No i właśnie nadszedł ten moment. Jesteśmy już po kilku kolejkach ligowych, kilku meczach Ligi Europy. Sprawy własnościowe wreszcie się wyjaśniły. Od tego właśnie zacznę, bo niezły to był cyrk. Codzienna niepewność, wpadanie do domu po pracy i od razu do kompa - co nowego ? Sprzedali ? Jeśli tak to komu ? I tak po kilka razy dziennie...
Gdy wreszcie okazało się, że jest sensowny kupiec - na marginesie, to znowu Amerykanie - to dotychczasowi właściciele ( panowie Gillett i Hicks , od teraz na potrzeby tekstu G&H ) zaczęli rzucać kłody pod nogi, bo oczywiście chcieli dostać więcej. Sprawa trafiła do sądu, wszystko się przeciągało a w piątek upływał termin spłaty zadłużenia w Royal Bank Of Scotland ( w przypadku nie wywiązania się i nie znalezienia kupca mógł wkroczyć zarząd komisaryczny, mogły być odjęte punkty - czyli nie fajnie ) i nie wyglądało to różowo. Na szczęście sprawa w sądzie została wygrana, G&H ( FUCK OFF ) odeszli z niczym i nowym właścicielem Liverpoolu została amerykańska spółka NESV - New England Sport Ventures.

 John Henry ( NESV ) i Martin Broughton ( Prezes LFC )

Tak, znowu jankesi. Wcale a wcale mnie ten fakt nie cieszy. Cieszy mnie jednak, że panowie G&H ( FUCK OFF ) sobie idą. Każdy inny lepszy. A poważnie - NESV wydaje się być dużo bardziej sensowne, dużo lepiej przygotowane do tego zadania. W ciągu kilku ostatnich lat wydźwignęli Boston Red Sox - wielką firmę w bejsbolu. John Henry ( prezes NESV ) ma opinię świetnego fachowca i takimi się otacza. Zewsząd słychać tylko pochlebne opinie. Długu już się pozbyliśmy, czyli już zostało uczynione więcej niż przez kilka lat panowania G&H ( FUCK OFF ). Sam Henry nie chce składać pochopnych obietnic - nie będzie od razu nowego stadionu , milionów na transfery - będzie spokojne odbudowywanie potęgi i wielkości, w zgodzie i porozumieniu z fanami i wszystkimi, którzy kochają czerwony kolor znad Mersey.
Nie chcę popadać w hura optymizm , bo zbyt mocno się zawiodłem na poprzednikach NESV. Ale , tak jak z trenerem, dam im czas i pewien kredyt zaufania. Ściskam kciuki i wierzę, że wreszcie wkraczamy na drogę świetności, bo tych marnych lat było już zbyt wiele. To jest wielki klub, jeden z największych  - należy mu się zdecydowanie wyższe miejsce w dzisiejszym , zepsutym do cna, futbolu. I tu jeszcze jedna uwaga - niesmaczy mnie tak naprawdę całe to kupczenie klubami, sprzedawanie ich ludziom , którzy potem traktują je jak zabawki ( Chelsea, Man City ) czy jak dojną krowę ( man utd, LFC ). Ja naprawdę wolałbym by Liverpoool był w rękach Scouserów, może i miałby mniejszy budżet, nie grałby w LM ale byłby prawdziwy, oddany kibicom i szczery. Wiem, dziś pieniądze władają futbolem. Ale marzyć nikt mi nie zabroni.
 Aha, jeszcze jedno - zarząd przed sfinalizowaniem transakcji, rozpatrzył kilka ofert. Niektórzy dawali więcej kasy a jednak przepadli. Wg. mnie, to świadczy o tym iż ci konkretni jankesi nie mogą być tak kiepscy jak poprzedni. OBY.

A teraz boisko - jest tragicznie. Co tu ściemniać. Klapa totalna. Nie ma żadnej myśli przewodniej, żadnej taktyki. Przyjeżdża na Anfield WBA ( beniaminek ) i dominuje nas całkowicie. A nasza taktyka to piłka do Gerrarda albo Cole'a tudzież Torresa ( kompletnie bez formy ) i może coś oni wymyślą. Transfery - Konchesky - przyszedł za trenerem z Fulham. I tam, na tamtym poziomie się sprawdzał. Ale tu poziom Fulham to za mało. Fajnie , że chodzi do przodu, ale jednak jest obrońcą i potem nie nadąża z tyłu. Meireles - świetny pomocnik. Ale w Porto. Tam, czasu na przyjęcie i zagranie piłki miał dużo więcej. Tu jest Premiership - od razu ktoś do Ciebie doskoczy. I chłopina się gubi. Poulsen ? A kto to ku... jest ? Agresywny defensywny pomocnik, odpowie znawca. Tak, agresywny to on jest - głównie fauluje, ale żeby coś do przodu zagrać ? Podsumowując - ogólnie jest klapa. W lidze jesteśmy na 18-tym ( OSIEMNASTYM !!! )  miejscu. Ludzie, przecież to strefa spadkowa ! W Pucharze Ligi ( Carling Cup ) też już nie gramy, bo na Anfield zawitała potężna drużyna z Northampton ( odpowiednik naszej czwartej ligi ! ) i po karnych wyrzuciła nas z tych rozgrywek osiągając największy sukces w swej historii ! W lidze odwiedza nas Blackpool ( beniaminek, z budżetem i płacami śmiesznymi jak na warunki Premier League ) i wygrywa, osiągając jeden z najlepszych wyników w swej historii ! To jakaś paranoja. O przegranej ze scumchesterem nie wspominam, bo to było do przewidzenia ( choć w tym meczu akurat grali całkiem nieźle ).
No ale nic to - w końcu mamy nowy początek poza boiskiem, zacznijmy więc od nowa na boisku. Jutro jest ku temu świetna okazja - wyjazd ( hehe, spacer ) na obiekt lokalnego rywala, Evertonu. To będą fajne derby, bo jesteśmy sąsiadami w tabeli ! Tak, im też nie idzie, są na 17-tym miejscu. Tak więc stawka jest wysoka - można opuścić ogon i strefę spadkową lub pobyć w głębszej i ciemniejszej d.... trochę dłużej.  Ciekawe jak to wpłynie na chłopaków, tak w czerwonych jak i niebieskich koszulkach. Do sędziowania już został wyznaczony Howard Webb a jemu przypadają te najtrudniejsze pojedynki. Poza tym, jego decyzje często gwarantują dodatkowe emocje. To może być niezapomniany mecz. Start - 14.30. Come On You Reds !   

poniedziałek, 27 września 2010

Kałuży 1, reaktywacja !

W sobotę miało miejsce ważne wydarzenie dla każdego kibica Pasów. Cracovia , meczem z Arką Gdynia, otworzyła nowy stadion. Lokalizacja nie zmieniła się, jednak wygląd i funkcjonalność - całkowicie.
Pasy pierwszy mecz ( z Pogonią Lwów ) zagrały tu w 1912 roku. Od tamtej pory, jest to święte miejsce dla wszystkich kibiców Cracovii. Nie da się jednak ukryć, że stadion już od dawna był jakby żywcem wyciągnięty z innej epoki. Wstyd i żenada. Klub postanowił to zmienić. Okazało się, że jak się chce, to można. Znalazły się pieniądze i naprawdę szybko ( troszkę ponad rok ) powstał nowy, piękny obiekt. Całkowity koszt to niecałe 160 milionów złotych. Pojemność - niecałe 15 tysięcy miejsc. Wiem, niewiele jak na klub z ekstraklasy i miasta tak dużego jak Kraków. Wiadomo jednak, że w Krakowie klimat jest specyficzny ( z najróżniejszych przyczyn o których tu pisał nie będę ) i wydaje mi się, że taka liczba miejsc wystarczy. Wielkość była też ograniczona lokalizacją - nie bardzo można było postawić większy ( głównie chodzi tu o wysokość trybun - gdyby były wyższe niszczyłyby historyczną panoramę Krakowa ). Ale nic to - wygląd i nowoczesność rekompensują pojemność. Ja się bardzo cieszę, bo stadion ma taki angielski wygląd ( mnie się kojarzy z Anfield, zachowując proporcje oczywiście ) a ja takie obiekty lubię najbardziej. Blisko do murawy, wszystko na planie prostokąta, dach zaraz nad trybunami  - pięknie :) Cieszę się , bo to kolejny w kraju przyzwoity obiekt, którego nie musimy się wstydzić. Teraz praktycznie wszyscy " się budują " ( oprócz zakichanego Śląska  ) i już niedługo fajnie będzie popatrzeć przynajmniej na te nasze ligowe stadiony ( bo poziom gry może zbytnio się nie poprawić ).
Bardzo chciałem być na inauguracji nowego obiektu Pasów, niestety, nie udało się. Ale wiem, że jeszcze nie raz tam zawitam, przyznam, że już nie mogę się doczekać tego momentu.
Na koniec dwa zdjęcia - stadion kiedyś i dziś :

fot. Cracovia.pl

fot. Wojciech Matusik PolskaTimes.pl 

sobota, 25 września 2010

piątek, 24 września 2010

Nokturn

Las płaczących brzóz
śniegiem osypany,
pościnał mi mróz
moje tulipany.
Leży u mych stóp
konająca mewa -
patrzą na jej trup
zamyślone drzewa.
Śniegiem zmywam krew,
lecz jej nic nie zgłuszy -
słyszę dziwny śpiew
w czarnym zamku duszy.

Tadeusz Miciński

niedziela, 19 września 2010

Władcy Chaosu, czyli Norwegia w ogniu

Od wielu lat słucham przeróżnych gatunków metalu. Jednym z ważniejszych dla mnie był, jest i będzie Black Metal - ekstremalna odmiana ostrego grania zionąca nienawiścią do wszystkiego co judeochrześcijańskie. Gatunek rozwinął się na początku lat 90-tych w Norwegii. Kapele takie jak Mayhem, Burzum, Darkthrone, Emperor a później cała masa innych zapanowały nad mym umysłem w połowie tamtego dziesięciolecia. To od nich zaczęła się działalność jednej z najprężniejszych podziemnych scen muzycznych i początek ten był mocno wybuchowy - płonęły kościoły , ginęli ludzie, wielu poszło za kraty.
O tych własnie wydarzeniach, choć nie tylko, opowiada książka " Władcy Chaosu - krwawe powstanie satanistycznego metalowego podziemia ".


Napisana w latach 1994 - 97, wydana w 1998 roku, doczekała się drugiego wydania w 2003 roku. W Polsce wydano ją w 2010 roku. Jej autorami są - Micheal Moynihan, dziennikarz, muzyk, wydawca i Didrik Soderlind, norweski dziennikarz. Pierwsze co rzuca się w oczy to okładka , na której wesoło płonie kościół. Aż dziw bierze , że jej u nas nie ocenzurowali :) Książka ma troszkę ponad 400 stron, na których znajdziemy sporo fajnych fotek i obrazków. A sama treść ? No cóż, powiem szczerze - spodziewałem się więcej. Fakt, ja w tej muzyce siędzę od wielu lat, więc praktycznie nic mnie tu nie zaskoczyło - o tych rzeczach się po prostu wiedziało bo człowiek się nimi interesował. Każdy z nas wiedział, że płonęły kościoły, że Bard zabił homoseksualistę a Varg Euronymousa. Większość tej książki poświęcona jest właśnie Vargowi i jego Burzum. Nic dziwnego - to najbardziej barwna postać tamtego okresu i gdyby nie on, można by całą historię zamknąć w stu stronach. Mamy tu masę wywiadów z Vargiem, Samothem ,Bardem, Ihsahnem, czyli twórcami podziemia, dotyczących podpaleń, morderstw, ogólnej sytuacji jaka wtedy panowała i przejścia od prymitywnego satanizmu do pogaństwa i nacjonalizmu. Nic nowego, nic zaskakującego. Sporo też miejsca poświęcono na przedstawienie filozofii Varga , często są to totalne bzdury ( jak kwestie UFO ) i można je sobie było darować. Jest też kilka niepotrzebnych wywiadów z psychologami czy innymi " uczonymi " którzy analizują podziemie jak jakąś sektę i ja osobiście odniosłem wrażenie jakby autorzy chcieli w ten sposób powiedzieć - dzieci, nie róbcie tego w domu. Nachalny, niepotrzebny dydaktyzm. Szczególnie, że na każdym kroku podkreślają , iż liczą na inteligencję czytelników i nie będą się opowiadać po żadnej ze stron. 
Mnie brakuje tu rozwinięcia tematu. Norwegia to był początek. Potem poszło lawinowo w całej Europie. Tak, wiem, książka nawet w tytule mówi, że traktuje o początkach podziemia. I faktycznie tak jest. Może więc to materiał na trzecią edycję ? Tu mamy praktycznie samą Norwegię, dłuższy rozdział poświęcony Niemcom ( głównie Absurd ) a cała reszta to tylko szcątkowe informacje.
Podsumowując - ciekawa pozycja dla kogoś, kto nigdy nie miał styczności z Black Metalem albo zaczyna dopiero teraz i najlepsze lata go ominęły :) Dla wtajemniczonych to jednak żadne odkrycie Ameryki. 
P.S. Czego tu nie znajdziemy ? Paradoksalnie, informacji o samej muzyce. Była ona sercem tego wszystkiego, jednak zeszła na drugi plan. Tak więc , ode mnie jeden z utworów z tamtego okresu - Burzum i Det Som En Gang Var z płyty Hvis Lyset Tar Oss. Klasyka ! 

sobota, 4 września 2010

Lata osiemdziesiąte rządzą !

Oto jeden z przykładów potwierdzających tą tezę .... Utwór z płyty wydanej w 1987 roku. Ja poznałem go na początku lat 90-tych, a dziś przypadkiem natknąłem się na niego w necie. Cudeńko !

wtorek, 31 sierpnia 2010

Wstyd tu żyć

Każdego dnia, czy to czytając gazetę, czy oglądając jakikolwiek serwis informacyjny, utwierdzam się w przekonaniu , że kraj, który kocham jest naprawdę CHORY. Przykładów można by znaleźć mnóstwo, ale dziś tylko o dwóch sprawach...

I

Wczoraj odbył się uroczysty zjazd Solidarności, by uczcić jej trzydziestolecie. Pojawił się Prezydent , Premier , Prezes JK , wielu uczestników sierpniowych strajków tamtego pamiętnego okresu oraz ( czego dowodziło zachowanie ) cała masa motłochu, gnoju i syfu pod znakiem krzyża i hasła " tu jest Polska ". Swoją drogą, fajnie , że tej Polski nie ma w moim mieszkaniu, bo pewnie zostałbym zmuszony do emigracji. Wracając do sedna - jest w kraju jak jest, wiadomo, że nie wszyscy mogą być zadowoleni - mnie też się wiele rzeczy nie podoba. Ale do jasnej cholery - to była uroczystość upamiętniająca Największe Polskie Zwycięstwo ! Coś, z czego możemy być dumni przed CAŁYM ŚWIATEM ! A ten motłoch , na czele z JK , robi z tego totalny cyrk, ośmiesza, opluwa, wygwizduje. Jak idiotycznie , jak " polaczkowo " musimy wyglądać teraz w oczach CAŁEGO ŚWIATA ! Dziwimy się Amerykanom , że nam wiz nie chcą dać - ja już im się nie dziwię. Po co wpuszczać taki popierdolony naród do siebie ? Mało mają problemów z najróżniejszymi mniejszościami ? Naprawdę było mi wstyd gdy patrzyłem na reakcję sali podczas przemówienia jednej z bohaterek tamtych dni - Henryki Krzywonos. Czułem się tak bezsilnie a chciałem tylko jednego - żeby tych gnoi szlag trafił. Co oni mają wspólnego z TAMTĄ Solidarnością ? Nic. Ten chory ( teraz ) twór powinno się rozwiązać - swoje zadanie spełnił a teraz tylko się ośmiesza i traci jakikolwiek szacunek. Czy ten pierdolnięty, skatoliczony do cna naród choć czasami może stać razem ? Niestety, chyba tylko wtedy gdy trzeba bić ruska albo niemca, choć i to nie zawsze. No i jeszcze ten dolewający oliwy do ognia JK - mały, mały, bardzo mały człowieczek ( i większy nie będziesz ! ) z chorobliwymi ambicjami, w tej chwili wożący się na śmierci braciszka . Okazuje się, że on i ja znamy inną historię Polski , że to czego mnie uczyli jest kłamstwem choć uczyli mnie o tych rzeczach już w wolnej Polsce ( jasne, wiem - to pojęcie jest względne, prawda WIELKI PREZESIE ? ). Wychodzi na to, że wszystkim dowodził jego brat, jak się okazuje Wielki Mąż Stanu i Bojownik o Wolność. Gdyby nie on, Geremek i Mazowiecki by nas sprzedali. Co za parszystwo ! Z drugiej strony, jego wypowiedzi już chyba nie mogą niczym zaskoczyć...Naprawdę, bardzo ( BARDZO ! ) żałuję, że  tego miernego człowieczka nie było na pokładzie prezydenckiego Tupolewa. Ogólnej sytuacji pewnie bardzo by to nie poprawiło, ale zawsze jednego ( i to ważnego ) oszołoma mniej...Podsumowując - WSTYD panowie związkowcy, panowie politycy. Nie dla was wstyd, bo wy już się do niego przyzwyczailiście ( nas też ). WSTYD dla Polski. 

II

Jutro startuje kolejny rok szkolny. Okazuje się, że wiele szkól nie zainałguruje go w swoich budynkach tylko w kościołach - na specjalnych mszach. Tak oto po raz kolejny mamy pogwałcenie konstytucji ( rozdział państwa od kościoła ), dyskryminację tych, którzy są innych wyznań lub po prostu nie wierzą w nic. Sam nie wiem czemu mnie to jeszcze wkurza, przecież od dawna ( jakieś 1000 lat ) wiadomo , że Polska to skatoliczone podwórko watykanu, gdzie krzyży jest więcej niż znaków drogowych a kościołów więcej niż piekarni. A jednak mnie to wkurwia....teraz więc kilka linijek bluzgów - ...................................................................................................................................................................
...................................................................................................................................................................
....................................................................................................................................................................
Dziękuję, już mi lepiej. Na Pohybel katolictwu, buractwu ( to do ciebie, JK ) i głupocie . Take care :)


niedziela, 1 sierpnia 2010

Godzina W


Tramwajem jadę na wojnę, tramwajem z przedziałem: 'nur fur Deutsche',
Z pierwszo-sierpniowym potem na skroni, z zimnem lufy Visa w nogawce spodni.

Siekiera, motyka, piłka, szklanka,
biało-czerwona opaska moja - opaska na ramię powstańca.

W kieszeni strach, orzełek i tytoń w bibule,
Ja nie pękam, idę w śmierć ot tak - Na Krótką Koszulę.
( Lao Che )

Wszystkim Tym, nieraz zapomnianym, często opluwanym, męczonym i zabijanym bestialsko przez tak zwanych "wyzwolicieli", Którzy walczyli z niemieckim okupantem pośród budynków Warszawy, Cześć i Chwała ! Mężczyznom, chłopcom, kobietom i dziewczynkom, tym którzy przeżyli i tym, którzy polegli - Cześć i Chwała ! Wszystkim tym, Którzy przeszli przez Piekło owych dni - Cześć i Chwała ! 

I wyszedłeś jasny synku z czarną bronią w noc,
I poczułeś jak się jeży w dźwięku minut - zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką,
Czy to była kula synku, czy to serce pękło?
( K.K. Baczyński ) 
Nam jedna szarża - do nieba wzwyż,
I jeden order - nad grobem krzyż.
( K.K. Baczyński )

GLORIA VICTIS !

wtorek, 27 lipca 2010

War Of The Ring

Specjalnie dla kolegi Olka z naszej pięknej stolicy ;)
Recenzja ta ukazała się kiedyś w serwisie Moorhold.net , jednak serwis ten już nie istnieje.
Zdjęcia wykonane przez władcę armii Saurona, Wesyra Mrocznego z Gorgoroth :)

Prawda jest taka, że chyba nie jestem najodpowiedniejszą osobą do recenzowania tej gry. Wynika to z faktu, iż jestem
ogromnym fanem Tolkiena i wszystkiego co się wiąże z jego twórczością. Nie mogę więc być do końca obiektywny.
No ale Wesyr tak mnie molestuje, że raczej nie mam wyboru ;)

Zacznę od tego co jako pierwsze rzuca się w oczy - od pudełka. Dość duże, wykonane z twardego kartonu,  ogólnie ładne
graficznie. Jednak to co najpiękniejsze jest w środku - wielka plansza przedstawiająca Śródziemie, składająca się z dwóch
części. Ma wymiary 68 na 104 centymetry ! Jednak musi być duża, gdyż jak się okazuje po głębszym spojrzeniu w zawartość
pudełka, figurek jest mnóstwo,około 200 ! Są bardzo ładne , niestety materiał z którego je wykonano ma tendencje
do odkształcania się. Niektóre włócznie wyglądają zabawnie. W moim egzemplarzu gry dysponuję "pijaną" figurką Nazgula i Ust
Saurona. No ale nic to - widok tych wszystkich figurek na planszy w pełni to rekompensuje. Pudełko zawiera także instrukcję
w języku angielskim - proponuję wszystkim znającym ten język korzystanie z niej - polskie tłumaczenie ściągnięte z sieci
zawiera sporo nieścisłości i błędów. Są kostki, zwykłe sześciościenne i inne - na pierwszy rzut oka niezrozumiałe - są to tak zwane kości akcji.
Mamy też sporo kart i żetonów.

Gra przeznaczona jest dla 2 lub 4 graczy. Do tej pory we czterech nie grałem, jednak rózni się to tym że po prostu
są dwa zespoły walczące ze sobą . Warunki zwycięstwa są różne - gracz grający Sauronem prze do podbicia Śródziemia - musi
po prostu zdobyć konkretną ilość miast lub twierdz przeciwnika.Miasto liczone jest za jeden punkt,twierdza za dwa.
A on tych punktów potrzebuje 10.Gracz prowadzący Wolne Plemiona też może wygrać w ten sposób,potrzebuje do tego czterech punktów,
jednak jest to
bardzo trudne. Gra jest po prostu tak pomyślana, żeby maksymalnie odzwierciedlała realia z Władcy Pierścieni. Właśnie
dlatego praktycznie jedyną szansą na zwycięstwo jest zniszczenie pierścienia. Mamy figurkę drużyny ( są też osobne figurki
członków wyprawy ) która pomiędzy szalejącymi armiami posuwa się w kierunku Mordoru. Problem w tym że Sauron nie śpi. Sauron
czuwa. I może przejąć pierścień, na wsutek tak zwanej deprawacji Powiernika.Za każdym razem gdy zostaje ruszona Drużyna odbywają się
tak zwane "Łowy".Gracz przeciwny rzuca kostką i jeśli rzut się powiedzie, losuje żeton , który określa ile punktów deprawacji
otrzymuje powiernik.Punkty te można leczyć za pomocą kart, lub dłuższego pobytu w którejś z twierdz wolnych plemion.

Gra zajmuje dość dużo czasu, szczególnie samo startowe ustawienie armii. Przeciętnie rozgrywka zajmuje nam jakieś trzy godziny,
ale jeśli gram z Wesyrem to około pięciu - bestia myśli ;) Gra po krótce wygląda tak - gracze ciągną po karcie z każdej talii
( są karty strategii i postaci ) - mozna na ręce mieć max 6 kart. Następnie rzucają kośćmi akcji i wykonują naprzemian swoje ruchy.
Kości akcji są sześciościenne i na każdym boku mają symbol jakiejś czynności - palantir oznacza zagranie karty lub jej dociągnięcie,
chorągiew ruch armii, hełm mobilizację państwa lub armii a miecz - ruch bohaterów, np. drużyny.Gracz wolnych plemion startuje z czterema kostkami.W trakcie
rozgrywki może otrzymać dwie dodatkowe - jedną za "upgrade" Strażnika na Aragorna, drugą za przemianę Gandalfa Szarego na Białego.
Jego przeciwnik otrzymuje na początek siedem kości.Podczas gry, za wprowadzenie do niej trzech sług Saurona, dostanie kolejne trzy.
Karty można zagrywać w swoim ruchu i mają one wtedy wpływ na ogólną sytuację. Można je jednak także stosować w bitwach - karty
są po prostu dwuczęściowe.Górna, większa część pozwala na wpływanie na całą rozgrywkę. Można dzięki niej mobilizować armie,
rozsyłać po świecie bohaterów, chronić niektóre tereny przed inwazją wroga, czy też dodać specjalne żetony do puli łowów.Te części kart
powtarzają się bardzo żadko.Natomiast dolne wręcz odwrotnie - one są tylko wykorzystywane do walki i powtarzają się często.
Jednak zastosowanie dwuczęściowych kart budzi często dylemat - zagrać górę karty czy zostawić ją sobie do walki ? A muszę dodać, że
wolnym plemionom w walce bardzo się one przydają.
Zasad jest sporo i przyznaję, iż były na początku z nimi pewne kłopoty - nie wszystko robiliśmy tak jak powinniśmi.
Nie wynika to jednak ze skomplikowania - bo są proste - jest ich jednak na tyle dużo , że można czasami o czymś zapomnieć.

Mógłbym tu jeszcze sporo napisać o samym "klimacie" gry, ale każdy kto zna i lubi Tolkiena , na pewno go odczuje. Rewelacyjna
gra, polecam każdemu !

Plusy :

-jakość wydania
-wierne oddanie realiów z Trylogii Tolkiena
-klimat gry

Minusy :

-cena
-długi czas rozgrywki
-troszkę za dużo losowości

OCENA - 8/10





piątek, 16 lipca 2010

Lublana, ech Lublana....

Tak sobie dziś siedząc w ten upalny dzień, zacząłem wspominać. Z wieży płynęły dźwięki muzyki Dream Theater i to skierowało moje wspomnienia do pięknego miasta, które dane było mi zobaczyć w październiku zeszłego roku. Do stolicy Słowenii, bo o niej mowa, wybraliśmy się ( Wesyr, Skolud i ja ) na koncert wspomnianego już DT. Nie spędziliśmy tam wiele czasu - na zwiedzanie mieliśmy ledwie jedno popołudnie - jednak Lublana to małe ( jak na stolicę ) miasto. Ma mniej ludności niż Wrocław czy Katowice. Jest jednak bardzo stara a to powoduje, iż ma sporo pięknych zabytków. Nie widzieliśmy ich wielu, tak naprawdę to w ogóle wiele miasta nie zobaczyliśmy - jednak zakochałem się. Choć było pusto na ulicach ( wieczór to zmienił ), to to miasto ma jakiś specyficzny klimat. Tak serio to sam nie wiem do końca, co mnie urzekło, nie wiem, może też czasami tak macie - to coś irracjonalnego, nie wyjaśnię tego. Czy to była gra świateł zachodu słońca na jasnych elewacjach domów w centrum, czy to samo słońce błyszczące w oknach biurowców na przedmieściach, czy stare, popisane sprayem wagony kolejowe nad naszymi głowami ( wiadukt ) czy może piękne jesienne kolory wzgórza zamkowego. Nieważne. Wsiąkłem, pokochałem i naprawdę chciałbym tam jeszcze pojechać. Zamieszczam kilka zdjęć - poza pierwszym, są mego autorstwa.




czwartek, 15 lipca 2010

600 lat temu...

...skopaliśmy tyłki bandzie pyszałków z zachodniej ( i nie tylko ) Europy. I z tej okazji, wspaniały spot reklamujący rekonstrukcję tych zdarzeń autorstwa Tomasza Bagińskiego. Enjoy !

piątek, 9 lipca 2010

sobota, 3 lipca 2010

Honor - Skrzydła Walki

Jeszcze raz chciałbym ujrzeć twoją twarz
W moim sercu nie wygasła ani chwila z tamtych dni
W mgnieniu barw wciąż widuję cię za mgłą
Ognia żar zamieniony w tani błysk

Chociaż raz ujrzeć pomstę twoich ran
Jasną twarz, nie strapioną piętnem brudnych machinacji
Poczuć znów w orlich skrzydłach walki wiatr
Ulgi smak, twego serca równy rytm

Wiem, że słyszysz jak do ciebie mówię gdy
Okrywa ziemię jasny świt
I śmiejesz się bo wiesz że wierność ma
Do końca będzie trwać

Chociaż raz chciałbym zabić w tobie lęk
Wstrzymać dłoń, która wciąż zakrywa usta twojej nacji
Chociaż raz twe okowy roznieść w pył
Nowym dniem krwawych łez zatrzymać bieg


Tu do posłuchania. Absolutnie wspaniały, ponadczasowy utwór będący także ponad wszelkimi podziałami politycznymi ( oczywiście oprócz komuchów....).  




 

czwartek, 1 lipca 2010

Hodgson przychodzi , Carlsberg odchodzi czyli dzień wielkich zmian.

1 lipca 2010 roku. To dzień, który trwale zapisze się w historii Liverpool FC. Dziś wydarzyły się dwie bardzo ważne rzeczy. Po pierwsze, gdy tylko minęła północ, zaczęła obowiązywać umowa sponsorska z brytyjskim bankiem Standard Chartered. Oznacza to, iż nie zobaczymy juz na słynnych czerwonych koszulkach logo duńskiego piwa Carlsberg. Trudno się będzie przyzwyczaić, gdyż duński browar był obecny na koszulkach LFC od 1992 roku ! Jest juz praktycznie tak z tymi koszulkami " zżyty " jak herb klubowy. No, ale co zrobić. Dziś w futbolu rządzą pieniądze, a oferta banku okazała się lepsza niż " piwna ". Na szczęście nowe logo nie wygląda dziwacznie, jest całkowicie akceptowalne. Oto ono ( w tle koszulka na nowy sezon ) :


Będzie mi ciebie, Carlsbergu, brakowało. Dobrze, że można Cię kupić w sklepach :)
Drugie wydarzenie to nowy trener, czy jak to w Anglii mawiają, manager. Jakiś czas temu odszedł Benitez ( o czym pisałem tu ) i klub intensywnie poszukiwał nowego sternika. Już na początku tych poszukiwań pojawiło się nazwisko 62 letniego Anglika.Potem jednak zrobiło się cicho, bo klub podobno przesłuchiwał też wielu innych kandydatów, poza tym wystartował Mundial ( a Hodgson był też brany pod uwagę jako następca Capello w kadrze Anglii - gdyby Włoch dał plamę ) no i dopiero dziś oficjalnie przedstawiono Hodgsona jako nowego managera. Podpisał trzyletni kontrakt. Z wypowiedzi byłych i dzisiejszych zawodników, fanów i specjalistów, wynika, że wszyscy są zadowoleni. Podobno spełniał wszystkie wymogi, jako jedyny. Nie wiem jakie to wymogi były, w każdym razie na pewno nie worek sukcesów i trofeów z przeszłości, bo tych Roy za wiele nie ma ( pomimo swego wieku i wieloletniej pracy ). Nie ma sensu przytaczać tu wszystkich jego osiągnięć i momentów w karierze. Jak to kogoś bardzo interesuje, niech zajrzy tu :   artykuł z oficjalnej strony. Ja osobiście uczucia mam mieszane - na minus działa to , że facet strasznie często pracę zmieniał no i tak naprawdę wielu sukcesów nie odniósł. Coś w tym musi być. Natomiast co mnie cieszy : jest wyspiarzem, poza tym ma opinię faceta skupionego całkowicie na swej robocie. Nie wdaje się w głupie gierki słowne i wojny psychologiczne ( typu Mourinho ) , wie co to ciężka praca i od wszystkich takiej wymaga no i ma pełną świadomość w jak Wielkim klubie przyszło mu pracować. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem pierwszej kolejki czeka go zadanie najtrudniejsze - utrzymanie gwiazd w zespole. Łatwo nie będzie, trzymam kciuki.
Cóż, zobaczymy. Postaram się jakiś czas nie komentować pracy Hodgsona, trzeba dać mu trochę czasu. Całym sercem wierzę i życzę mu jak najlepiej. Niech uczyni co w jego mocy, by Liverpool pozostał klubem szanowanym, Wielkim i bliskim milionom serc na Świecie. A przede wszystkim - przyzwoitym, jak był do tej pory. No i niech od czasu do czasu zdobędzie jakieś trofeum, bo inaczej go zwolnią. 


sobota, 26 czerwca 2010

Darek, Włodek i wuwuzele.

Pierwsza faza ( grupowa ) mundialu za nami. Większość meczyków dane było mi obejrzeć. Były wśród nich i lepsze i gorsze. Ciekawsze, mniej ciekawe. Szybsze, wolniejsze, bezbramkowe i w bramki obfitujące ( wyjątki ). W każdym razie - jak to w futbolu. Kartki, bramki, faule, dryblingi...Po prostu - normalka.

Mundial relacjonuje dla nas wspaniała telewizja publiczna. I tu zaczyna się kłopot. Jej sztandarowym komentatorem jest niezniszczalny, niezatapialny, wiecznie żywy Dariusz Szpakowski. I jakby to nie była już wystarczająca katastrofa, przydzielili mu , w roli "eksperta" , Włodzimierza Lubańskiego. Tak, był pan Włodzimierz piłkarzem Wielkim. Tak, kochała go cała Polska. Tak, ale było to dobre trzydzieści lat temu. Futbol wyglądał zupełnie inaczej, poszedł mocno do przodu od tamtego czasu. Niestety, pan Włodzimierz został w blokach.
O "fachowcach" ze "studia z Warszawy" wypowiadał się nie będę bo czujnie wyłączam głos gdy tylko owe studio się pojawia. Są to ( z tego co zdołałem przyuważyć ) chyba ci sami panowie co zawsze, więc teoretycznie mógłbym kilka słów na ich temat powiedzieć. Ale daruję sobie. Powrócę do tych, którzy są z nami przez 90 minut meczu. Szczególnie do liderującego duetu. I tu ciekawa sprawa - jest na tych mistrzostwach kilku komentatorów ( sam Darek pomimo swej zajebistości nie dałby rady ) , jednak tylko maestro Szpakowski doczekał się partnera  - pozostali komentują samotnie ( z jednym wyjątkiem - pan Szczęsny w meczu Japonia - Dania ). Nie wiem, czy to ze względu na koszty, czy dlatego , że Darek jest taki super i w nagrodę dostał kompana, czy może dlatego , że jest tak słaby i potrzebuje wsparcia ? Według mnie to trzecia opcja jest najbliższa prawdzie. Szkoda tylko, że Włodek nie podnosi poziomu. Ba, on go drastycznie zaniża ! Jako wybitny piłkarz ( dawno, dawno temu ), powinien raczyć nas fachowymi komentarzami i analizami i tym samym uzupełniać Dariusza ( ten jest od ploteczek i przekręcania nazwisk ). Niestety, takie "fachowe" komentarze, to pierwszy lepszy pan Iksiński z ulicy może walić. Przykład - na boisku : piłkarz podaje prostopadle do kolegi, ten przyjmuje i strzela, jednak niecelnie. Komentarz Włodzimierza - ( FACHOWY ) - X podał prostopadle do Y. Y dobrze przyjął i strzelił, jednak niecelnie. To była dobra okazja, niestety zmarnowana. Koniec fachowej analizy. Klękajcie narody ! Nic tylko paść i pokłony bić. I tak jest za każdym razem. Nie usłyszałem jeszcze niczego, co w jakikolwiek sposób wzbogaciłoby moją wiedzę odnośnie taktyki, zachowań na boisku itd. Słyszę za to - w każdym meczu - żenujące pomyłki. Tu już oczywiście obaj panowie są klasą samą dla siebie. Zaczynając od tragicznych pomyłek z nazwiskami , przez naprawdę urągające inteligencji teksty typu " meksykańczycy ", po totalne nieprzygotowanie do swej pracy - panowie przykładowo nie mieli pojęcia ,że jest spalony ( ostatnim zawodnikiem był zawodnik z pola nie bramkarz ) i byli oburzeni , że sędzia gola nie uznał ! No to już po prostu był szczyt. Zresztą, przykładów jest masa i nie ma sensu ich przytaczać - wystarczy odpalić tv i posłuchać tych " takich dwóch jak nas trzech to nie ma ani jeden". Komentator, który sam chwali się, że był na ośmiu czy dziewięciu mundialach a nadal sprawia momentami wrażenie jakby oglądał inny mecz, powtarza te same frazy ( nieśmiertelne " i pytanie..." ) , nie zawsze wie kto jest na boisku itp. Były wybitny piłkarz, wieloletni trener, człowiek, który z piłki żyje od młodości a nie potrafi powiedzieć nic konstruktywnego, nic, czego sam bym nie zobaczył. To naprawdę jest żenujące. Szlag mnie trafia gdy słyszę jak pan Dariusz i jakiś inny komentator, wciskają Meksyk do Ameryki Południowej ! Jak słyszę " awansują dalej ". Bo do "czytania" podań i gry już się przyzwyczaiłem. Ciekawe ile im nasza cudowna tv płaci ? Przecież to jest najlepsza posada na globie - zwiedzasz sobie kawał Świata, oglądasz mecze, paplasz przy tym co ci ślina na język przyniesie i jeszcze ci płacą ! I przez tyle lat śmiejesz się wszystkim w twarz, bo nikt nie reaguje na te wszystkie głupoty przez ciebie wygadywane. Coś wspaniałego.

No, ale wróćmy do gry. Pierwsza runda przyniosła kilka niespodzianek ( delikatnie mówiąc ). Włosi jadący do domu, Francuzi już w domu będący, Hiszpanów klęska ze Szwajcarią, świetna postawa drużyn z obu Ameryk i z tej trzeciej ( dla panów komentatorów - tak, jest taka, zwą ją Środkową ), totalna żenada odstawiana przez Anglików - to są rzeczy , które na pewno mnie w jakiś sposób ruszyły. Kiepska postawa Europy - to mnie martwi. Faworyta do tytułu szukałbym raczej w Ameryce Południowej.
Granie zaczyna się teraz - przegrywający odpada, tak więc nie ma już miejsca na kalkulacje i ściemę. Miejmy nadzieję, bo czasami mecze w tej fazie przeobrażają się w nudne popisy taktycznych roszad rodem z szachownic. Oby było spontanicznie, szybko i do przodu ! Duża liczba zespołów z Ameryki Południowej powinna nam to zapewnić.
No i oby jutro Anglicy roznieśli w proch i pył tą zbieraninę turecko-arabsko-bałkańsko-słowiańską grającą pod znienawidzonym trójkolorowym sztandarem.
I oby mniej było tych cholernych wuwuzeli. Została tylko jedna drużyna z tej mało cywilizowanej częsci Świata, więc może dajcie wreszcie białym ludziom podopingować w normalnym, cywilizowanym stylu !

Come On, England !    

poniedziałek, 21 czerwca 2010

No i mamy PROBLEM

Nie jest duży. Jakoś szczególnie się nie wyróżnia. Gdyby nie był osobą publiczną, nikt nie zwracałby na niego uwagi. Ot, taki przeciętny człowieczek w zaawansowanym wieku. Niestety, jest powszechnie znany. Co gorsza, dyrdymały , które opowiada okazują się być zaraźliwe. Na domiar złego, nie tak dawno temu, zginął jego brat i ludzie nagle poczuli do niego sympatię. Zaowocowało to bardzo dużą liczbą głosów zdobytych w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Druga tura za dwa tygodnie. Osobnik ten udaje teraz przyjaciela wszystkich istot żyjących na globie, jednak nie dajmy się zwieść. Uczyńmy ten problem jeszcze mniejszym. Pokażmy mu za dwa tygodnie czerwoną kartkę i dożywotnią dyskwalifikację !

 

niedziela, 13 czerwca 2010

104 lata dumy i pasji !




Jak powszechnie wiadomo jestem fanatykiem Liverpoolu. Jednak, jak również powszechnie wiadomo, jestem Polakiem, co powoduje, iż na ojczystej ziemi też mam swoje mniejsze i większe sympatie klubowe. Największą z nich jest Cracovia. Powodów jest kilka ale najważniejszy chyba taki, że to klub z piękną historią, klub, który nigdy nie zeszmacił się w czasach komuny, wreszcie klub, który pomimo wieloletniego wiatru w oczy, wciąż dumnie egzystuje i walczy. Dziś ten klub kończy 104 lata. Było w tym okresie wiele wzlotów i upadków, teraz jest tak sobie, choć wygląda na to, że będzie lepiej. Powoli do końca zmierza budowa nowego stadionu, jest stały i bogaty sponsor ( choć niektóre decyzje wydają się mało zrozumiałe ). W każdym razie, bywało gorzej, a Pasy żyły. I miejmy nadzieję, że tak będzie nadal - cokolwiek by się nie działo, Cracovia była, jest i będzie. W końcu status najstarszego polskiego klubu sportowego zobowiązuje.

I oby nigdy nie zeszła na psy !

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Wypełniacz przerwy sezonowej

Już za kilka dni kolejny Mundial. W światowym sporcie, obok olimpiad, jest to najważniejsze wydarzenie. To mówi wiele o popularności futbolu. Wielkie gwiazdy, wypełnione trybuny ( choć w tym roku może być z tym problem ), niezapomniane mecze ( w moim przypadku będzie o nie trudno ) i masa emocji - jak wiadomo , my Polacy, będziemy ich mieli mniej. Nasi wybitni kopacze znowu nie dali rady. Ale to jest temat na osobny, baaardzo obszerny wpis.
Jeśli o mnie chodzi to Mundialu mogłoby nie być. Serio. Tak jak Mistrzostw Europy i , szczególnie, tych wszystkich nikomu niepotrzebnych " meczów towarzyskich ". Co to w ogóle jest " mecz towarzyski " ??? Kto wymyślił tę nazwę ? W każdym meczu chodzi o zwycięstwo, a nie o towarzyskie spotkanko - może jeszcze dać im stoliki i kawkę ?  
Futbol reprezentacyjny mnie wkurza - piłkarze jeżdżą na te zakichane mecze, doznają kontuzji  i potem nie mogą grać w klubie. Pewnie też trochę ma na moją opinię wpływ gry naszych " orłów ". Jak człowiek na to patrzy, to mu się przykro robi. Zaczynasz się zastanawiać, jak to możliwe, żeby 11 przyzwoicie kopiących piłkę nie dało się znaleźć w tak dużym kraju ? Jak widać, nie da się.
Ja po prostu zawsze uważałem , że moją reprezentacją są kluby , którym kibicuję - szczególnie jeden. Futbol klubowy ma wszystko, czasami nawet za dużo. Różnorodność rozgrywek, pełne stadiony ( nie w każdym kraju ) , oddanych fanatyków i całą masę emocji. Na co więc komuś jakieś reprezentacje ? Szczególnie , że już niedługo powinni zakazać tego słowa w stosunku do niektórych państw...Popatrzcie na taką " reprezentację " Francji...Matko, przecież to wygląda jak kadra jakiegoś państwa zza Morza Śródziemnego ! A nasi wspaniali sąsiedzi zza Odry ? Tam jest taka mieszanka, że nawet USA przy nich wymięka !
W naszej narodowej koszulce też coraz częściej biegają jacyś dziwnie wyglądający panowie, co zmusza mnie do refleksji, że rodzimy futbol naprawdę nisko upadł. Konkludując -  ma to już naprawdę niewiele wspólnego z pierwotną ideą reprezentacji.

To wszystko nie zmienia faktu, że gdy rozpocznie się mecz otwarcia, cały Świat zwróci swe oczy na , tym razem, RPA. I ja zapewne też, bo nie oszukujmy się - to nadal piłka, moja pasja. No a czymś trzeba tą przerwę w sezonach ( w futbolu klubowym ) wypełnić. I jak już się to całe wielkie show zacznie, ściskać kciuki by kilku ważnym kopaczom nic się nie stało a kilka drużyn doszło jak najwyżej ( Anglia, Hiszpania, Argentyna ). Natomiast jednej, tej co zawsze, życzę jak najgorzej. Połamcie wy się fryce wszyscy ! :)

sobota, 5 czerwca 2010

Słowa Legendy

" Kiedy nie mam nic lepszego do roboty, spoglądam w dół tabeli, by zobaczyć jak radzi sobie Everton. "

Bill Shankly


piątek, 4 czerwca 2010

Koniec Beniteza...

...końcem napływu ludzi z kontynentu ?

Oby. Wyspy to specyficzne miejsce. Także futbolowo. Tu liczy się walka, ambicja, charakter, oddanie i pasja. Nie cyrkowe triki i setki tysięcy krótkich podań. Tu większe brawa dostanie zawodnik goniący piłkę przez pół boiska , choćby i tak miał jej nie dogonić. Tu ważniejszy jest pewny wślizg niż ryzykowne zagranie piętą do kolegi. Taka już jest ta stara poczciwa Anglia. I bardzo mnie to cieszy, bo postrzegam futbol dokładnie tak jak wyspiarze.
Rafa Benitez, który sam jest Hiszpanem, sprowadzał piłkarzy z kontynentu, którzy mieli w genach inne podejście do tej pięknej gry - większość pochodziła ze słonecznej Hiszpanii - tam w futbolu ważniejsze są inne rzeczy. W ten sposób drużyna utraciła swój pierwotny, wyspiarski charakter. W pucharach europejskich szło dobrze ( nic dziwnego,  wielu kontynentalnych graczy ), w lidze szło słabiutko ( nic dziwnego, wielu kontynentalnych graczy ). Sam menedżer też nie był zbyt charakterny. Teraz marzę o Szkocie ( ten klub ma u nich ogromny dług wdzięczności ), w każdym razie o człowieku z Wysp. Chciałbym też, by więcej piłkarzy w Słynnych Czerwonych Koszulkach było Anglikami, Szkotami czy Irlandczykami...

Co do samego Rafy. Mam mieszane uczucia, choć chyba jednak przeważa zadowolenie. To jego sześć lat, to nie był najlepszy okres. Dwa pierwsze sezony, za które zawsze będzie w sercach kibiców ( 2005 - Puchar Europy i 2006 - Puchar Anglii ), były cudowne. Ale potem to już totalna posucha. No i kulminacja nieszczęść w poprzednim sezonie i siódme miejsce na finiszu. Katastrofa. Wydaje się, że Rafa wyczerpał swoje możliwości na Anfield. Ale z drugiej strony....Alex Ferguson pierwsze trofeum zdobył ze scumchesterem dopiero po kilku latach ( wtedy panował LFC :) ) a teraz potrzeba sporego pokoju na jego wszystkie trofea. Może właśnie Benitez za ostro zaczął ? Cóż, teraz to mozna sobie gdybać, jednak sensu to nie ma.
Ja ze swej strony dziękuję Benitezowi za dwa trofea, bo niewątpliwie miał w ich zdobyciu duży udział.
You'll Never Walk Alone, Rafa !


p.s. a tak przyjęła to część kibiców w Czwartek pod Anfield :

fot : Telegraph.co.uk
Demonstracja była pokojowa, wymierzona przeciwko amerykańskim właścicielom i ich decyzjom, między innymi tej o zwolnieniu Beniteza...




sobota, 29 maja 2010

Kilka ujęć ze Święta

W trasie. Humor dopisuje także dzielnemu kierowcy :) 

Jesteśmy na miejscu. Szatan w rogach też :)

Scena i wodopoje

Roman też tam był :)

Scena raz jeszcze, akurat gra Dżem - dobrze , że nie słychać :)

A tu już jazda bez trzymanki :)


piątek, 28 maja 2010

Święto Rock'n'rolla

Wczorajszy dzień był zdecydowanie jednym z najlepszych w moim życiu. Tak ogromnej dawki emocji dawno już nie doświadczyłem. Gromadziły się we mnie przez cały dzień a eksplodowały wieczorem, wraz z pierwszymi dźwiękami "Rock'n'roll Train" bo o ile pamiętam to od tego kawałka AC/DC rozpoczęli koncert....

Ale po kolei. O 11.00 wyruszyliśmy ( Wesyr, Skolud i ja ) spod mieszkania Wesyra. Po przejechaniu pierwszych czterystu metrów czujnie zapytałem Wesyra czy ma bilety. Okazało się , że nie miał ! Trzeba było wracać :) Sytuacja powtórzyła się , gdy już w Wawie porzucaliśmy auto na rzecz własnych nóg ( zdecydowanie szybsza metoda transportu ). Cóż, był chłopina trochę rozkojarzony, ale można mu to wybaczyć - w końcu nie co dzień człowiek jedzie na koncert AC/DC. Pogoda była nie najgorsza, polskie drogi były jak zwykle tragiczne ale humory nam wybitnie dopisywały. To co widzieliśmy po drodze, wprawiało nas w zdumienie - na każdej stacji, czy innym miejscu postojowym, co najmniej jeden bus / samochód / autobus jadący na koncert ! Niektóre pojazdy były na tę okazję specjalnie oznakowane przez ich właścicieli - np. logo AC/DC wymalowane na tylnych drzwiach dostawczego busa...Oczywiście nie wszyscy stali na stacjach, wielu nas mijało lub my mijaliśmy ich. Następowało wtedy wymienienie pozdrowień za pomocą pokazania sobie wszechmocnych " rogów szatana " :) Do granic naszej pięknej stolicy dotarliśmy gładko ( poza jednym korkiem przed Siewierzem ). Tu jednak zaczęły się problemy. Od Centrum Handlowego w Jankach, do samego Bemowa gniliśmy w korku. Tempo było tak zatrważające , że można było spokojnie wysiąść i udać się pod krzaczek w wiadomym celu , zapalić papierosa czy po prostu zrobić sobie spacer i rozprostować kości. Był to też wzmożony okres pozdrowień i wymiany "rogów", jako że głośna muzyka dobiegająca z naszego pojazdu nie pozostawiała złudzeń co do celu naszej podróży. Atmosfera była świetna, czuło się, że to wielkie święto, napięcie w nas rosło. Poprzez aklamację przyjęliśmy zaproponowane przeze mnie Święto Rock'n'rolla - co roku 27-go maja. Wesyr zanotował w swoim kalendarzu pod tą datą : " AC/DC, piwko i rock'n'roll ":) Po kilku godzinach ( dochodziła już 18.00 ! ) stania w korku postanowiliśmy porzucić samochód przy pierwszej nadarzającej się okazji ( czyli znalezieniu skrawka przestrzeni do zaparkowania ) i pozostałe kilka kilometrów pokonać pieszo. Był to miły spacer z piwkiem i w towarzystwie masy ludzi, mniej lub bardziej ( lub w ogóle ) " pod wpływem ". Niektórzy, co nas szokowało, mieli już regularne zgony. Jak sobie można tak zepsuć TAKIE święto ? Był to też okres w którym jeden jedyny raz poczuliśmy deszcz - przez kilkanaście minut pokropiło. Poza tym, pogoda okazała się być łaskawa. Dziękujemy ! Wreszcie dotarliśmy. Scena bardzo daleko, masa ludzi i trzy kontrole po drodze. I tu plus i minus - nie darli biletów, niestety nie wpuścili Wesyra z aparatem, bo miał wymienną optykę. Szkoda. Musiał oddać go do depozytu i po koncercie został odebrany. No nic to, jesteśmy ! Co za uczucie ! Przed nami wielka scena, na której poci się Dżem ( niewiele z nich słyszeliśmy, i dobrze ), po prawej duży wodopój. Pomimo ilości stoisk z życiodajnymi napojami, i tak nie wyrabiali. Podczas uzupełniania płynów nawiązaliśmy kontakt ze znajomymi i o dziwo, w tym wielkim tłumie, udało nam się odnaleźć. Czas szybko płynął, kolejne kubki były dzielnie przez nas osuszane, zniknęło nieporozumienie ze sceny. No i wreszcie nadszedł ten moment - potężne głośniki wypluły z siebie pierwsze riffy ! Co za UCZUCIE ! Trudno to opisać ale chyba najbliższe prawdzie jest słowo EUFORIA ! I byliśmy w niej następne dwie godziny. Nie pamiętam kolejności utworów, nie mam wielu zdjęć czy filmików - nie chciałem tracić tego cudownego wieczoru na cokolwiek innego od przeżywania tego WIELKIEGO momentu. Pamiętam za to szał i wzruszenie Wesyra przy " Thunderstruck ", ciary ( wielkości ciężarówki ) na plecach przy dźwiękach dzwonu rozpoczynającego " Hells Bells " czy wybuch radości przy pierwszych riffach " Whole Lotta Rosie ". Pamiętam szalejących młodych, starszych i naprawdę starych. Ojców z synami, matki z córkami, chłopaków z dziewczynami...Pamiętam ten szał, totalne wariactwo przy " Let There Be Rock " i " You Shook Me All Night Long ". I nawet to, że od sceny dzielił nas spory dystans i niewiele było widać, nie miało znaczenia - bo nie mieliśmy czasu patrzeć. Raz w koszulce, raz bez, ale ciągle szalejąc dotrwaliśmy do bisów. Ja przed koncertem marzyłem najbardziej o " Highway To Hell ". Podczas koncertu rósł we mnie strach - kolejne utwory się kończyły a Autostrady nie ma. Wesyr mnie uspokajał, jednak trudno uspokoić tak rozemocjonowanego faceta. Zakładaliśmy , że na bis będzie albo " Highway..." albo " For Those About To Rock " - nie zawiedliśmy się - było i to i to ! Gdy rozpoczęli " Highway...", zwariowałem. Nie potrafię opisać tego co się ze mną działo, lepiej pewnie zrobiliby to ludzie , którzy byli obok. To była po prostu MASAKRA ! Gardło już było zdarte, nogi bolały jak cholera, ale gdzieś znalazłem w sobie te ostatnie pokłady energii i szalałem jak młodziak. Tak jak i znaczna większość publiki. No a potem jeszcze " For Those...". Coś wspaniałego ! Na koniec sztuczne ognie i dziękujemy. To się nazywa dać koncert ! Kolesie swoje lata mają, ale na robocie znają się wyśmienicie. Coś WSPANIAŁEGO. Cokolwiek bym tu napisał, to i tak będzie za mało. Więc już nic nie napiszę. Kto był wie jak było, tym co nie byli współczuję i nie próbuję już tego opisać, bo to sensu nie ma.

Powrót spacerkiem, uzupełniejąc płyny, potem samochód i jazda na Śląsk. Poranne słońce przywitało nas w Tychach, do których dotarliśmy po piątej rano...

BEZCENNE.

p.s. dziękuję towarzyszom wycieczki za doborowe towarzystwo i świetne humory...

" You Can't Stop Rock'n'roll !!!! "

środa, 26 maja 2010

Autostrada w środę...

Za oknem kiepawa pogoda a Brian krzyczy z głośników "...you can't stop rock'n'roll...",tak jakby chciał jej coś przekazać. I ma rację ! Nic i nikt nie zatrzyma rock'n'rolla i jutro stanie się coś wspaniałego - nieśmiertelne riffy popłyną wprost do mych uszu. Gęba mi się śmieje od rana, a o 15.00 to już chyba wyglądałem jak Joker.
Teraz już liczy się naprawdę tylko jedno. I nie jest to zwycięstwo Bronisława w wyborach ( oczywiście przydałoby się ) ani futbol ( choć oczywiście liczę na udany najbliższy sezon ), to tylko i wyłącznie uczta w towarzystwie Bogów. Trochę psuje mi tę ucztę przystawka w postaci przetworu owocowego babuni o nazwie Dżem, no ale co poradzić.Swoją drogą chętnie zapytałbym pomysłodawcy tego zestawienia - "wtf , laddy ?"
Ale nic to. Nawet takie faux pas nie zmąci mej radości. Jutro już zapewne nic nie napiszę, tak więc dziś , z okazji dnia poprzedzającego dzień koncertu, utwór, który jest moim prywatnym Hymnem, mantrą i azymutem ( może i nie najlepszy to drogowskaz, ale kicham to ). HIGHWAY TO HELL - wersja z Bonem Scottem...

Ride On, Bon !

wtorek, 25 maja 2010

Dobry adres....

...to podstawa :)

foto : wikipedia.org 

It's a long way....

Już wtorek. Bardzo dobrze. Za oknem kiepawa pogoda, która nie pozwala mysleć optymistycznie o sobie samej w czwartek. Ale co tam - deszcz i zimno nam nie straszne. Póki co zapoznaję się bardzo blisko z kolejnym dziełem AC/DC - ich przedostatnim - "Stiff Upper Lip" ( po raz kolejny dzięki uprzejmości Wesyra ). Świetna, wspaniała płytka, choć tez początkowo nie trafiała do mnie w 100 %. "Can't stop rock'n'roll" - to po prostu jest totalnie GENIALNY kawałek. A reszta wiele nie odstaje. No, ale z okazji wtorku poprzedzającego czwartek koncertowy, kolejny kawałek klasyki -  It's A Long Way To The Top If You Wanna Rock'n'Roll.Tym razem z tekstem, bo godzien uwagi...

Ridin' down the highway
Goin' to a show
Stop in all the by-ways
Playin' rock 'n' roll
Gettin' robbed
Gettin' stoned
Gettin' beat up
Broken boned
Gettin' had
Gettin' took
I tell you folks
It's harder than it looks

It's a long way to the top
If you wanna rock 'n' roll
It's a long way to the top
If you wanna rock 'n' roll
If you think it's easy doin' one night stands
Try playin' in a rock roll band
It's a long way to the top
If you wanna rock 'n' roll

Hotel, motel
Make you wanna cry
Lady do the hard sell
Know the reason why
Gettin' old
Gettin' grey
Gettin' ripped off
Under-paid
Gettin' sold
Second hand
That's how it goes
Playin' in a band

It's a long way to the top
If you wanna rock 'n' roll
It's a long way to the top
If you wanna rock 'n' roll
If you wanna be a star of stage and screen
Look out it's rough and mean
It's a long way to the top
If you wanna rock 'n' roll.....

poniedziałek, 24 maja 2010

For Those About To Rock....

To już tylko niecałe trzy dni. Trudno mi teraz myśleć o czymś innym, choć niestety muszę ( całe szczęście tylko czasami ). Słucham ICH na okrągło - pięcio płytowa zmieniarka cd w mojej wieży wyładowana jest tylko i wyłącznie NIMI. A to i tak za mało bo co najmniej dwie perełki są cały czas poza nią. Muszę więc stosować rotację, co w przypadku ICH muzyki, jest trudne - decyzja , którą płytę wyciągnąć jest  niesamowicie ciężka.
Przyznam, że dawno już nie byłem tak podekscytowany czymkolwiek. W końcu człowiek już swoje lata ma, swoje widział i swoje słyszał, nie ma się co jarać jak szczyl.. :) A ja mówię - chrzanić to ! Choćbym miał już 40-kę to i tak bym się tym koncertem jarał jak młody ! Bo to w końcu ONI, od tylu lat kochani i wielbieni - za tego bezkompromisowego, ponadczasowego i NIESAMOWITEGO ROCK'N'ROLLA !
Towarzyszą mi ponad połowę mego życia i tak sobie myślę, że już dociągniemy tą Autostradą do Piekła razem do jej końca ( albo naszego :) ).
Z okazji poniedziałku poprzedzającego koncert  - jeden z hymnów - For Those About To Rock ( We Salute You ). Oczywiście modlę się nocami ( nie pytajcie do kogo ) by go zagrali .....

czwartek, 20 maja 2010

Black Ice

Już za tydzień największe wydarzenie koncertowe mojego dotychczasowego życia - AC/DC w Warszawie. W ramach przygotowań pożyczyłem od Wesyra najnowszą płytę Australijczyków - "Black Ice". Przyznam, że klasyczne wydawnictwa znam bardzo dobrze, jednak z tymi najnowszymi mam pewien problem. No i tak oto siedzę i nadrabiam zaległości. Zanim nie odpaliłem tego dzieła w domu, moja opinia opierała się na jednym pobieżnym przesłuchaniu w knajpie. No i nie była to najlepsza opinia, poza tym , że oczywiście "grają w swoim stylu". Do tego zapamiętałem jeszcze pierwszy utwór - "Rock'n'roll Train" ( pewnie też dlatego, że promował płytę w mediach ).



Teraz siedzę, słucham i odpadam ! Ileż tu jest wspaniałych kawałków ! Jest z czego wybierać, bo na płycie znajduje się piętnaście kompozycji. Otwiera ją wspomniany "Rock'n'roll Train" - nadal jeden z faworytów, ale już nie taki wyraźny. Weźmy choćby niesamowity , zalatujący Brucem Springsteenem "Anything Goes". Albo "War Machine" - pokaz mocy i szybkości. "Decibel" i jego cudowny, bujany rytm i klasyczny refrenik - aż się łezka kręci w oku. I zaraz po nim kawałek wręcz genialny, zalatujący na kilometr country, "Stormy May Day". No ten przewodni riff to po prostu szał jest :) I tak aż do końca - tu , po raz kolejny, nie ma słabego utworu. Może też nie ma takich oczywistych hiciorów jak na "Razors Edge" czy "Highway To Hell", ale wystarczy przesłuchać płytę dwa, trzy razy, by te hiciory się pojawiły. Świetne wydawnictwo, wysoka forma podtrzymana. Już po prostu nie mogę się doczekać tej uczty. I tak jak do niedawna modliłem się, by zagrali "Highway.." czy "Hells Bells", tak teraz do tej listy dokładam "Decibel" czy "Anything Goes"....

p.s. no i jeszcze NIESAMOWITY "Rock'n'roll Dream" - co za feeling, jaki refren ! Cholera, tyle lat i ta miłość wciąż trwa...Byle do 27-go !

środa, 19 maja 2010

Znowu Wielka Woda

Pamiętam dobrze wakacje roku 97-go. Byłem wtedy z kumplami pod Nowym Targiem, bardzo blisko Dunajca. Kiedy rzeka wylała , podtopiła prawie całą wieś. Wtedy, dla nas, mieszczuchów, była to niezwykła atrakcja. Jednak dla miejscowych była to tragedia. Od tamtej powodzi ( nazwanej powodzią tysiąclecia ) , rok w rok taka tragedia nawiedza południe Polski. Raz jest słabsza, raz mocniejsza, ale powódź to nadal powódź.

W tym roku jest wyjątkowo źle. Mówią, że nawet gorzej niż w pamiętnym 97-mym. Mamy w takim razie powódź dwutysiąclecia albo tysiąclecia do kwadratu. Mniejsza o nomenklaturę. Co roku nasi wspaniali politycy ( nieistotne z jakiej są zbieraniny ) przy okazji powodzi ( czyli w jej trakcie i około miesiąca po - w tym roku będzie krócej, bo przecież wybory ) , obiecują że za rok będzie lepiej, bo zbudujemy to i to, umocnimy to i to, zmienimy prawo by odszkodowania były szybciej itd, itp...

Oczywiście, jak to w Polsce, na gadaniu się kończy. Zgadzam się, coś tam zostało zrobione, ale to wciąż za mało. Od kilku lat ciągnie się sprawa kluczowego zbiornika retencyjnego w okolicach Raciborza. Bez niego jesteśmy w kaczym zadzie. No ale decydenci się kłócą w sprawie gruntów. I tak rok w rok - straty, płacz , tragedia, obiecanki. Może wpiszemy sobie do kalendarza narodowego - wiosna , lato - obowiązkowa powódź. Dzieciaki i tak mają wolne od szkoły a dorośli od pracy - nazwijmy rzeczy po imieniu, Polacy to lubią. Kolejne ustawowe wolne - w to nam graj ! Oczywiście, nie możemy zapominać o reszcie kraju - dla nich też wolne, w ramach solidarności ( wiecie, w tych dniach wszyscy jesteśmy południowcami ). No i może jakieś wycieczki poglądowe w ramach zajęć praktycznych. Możemy też zbić na tym kasę, przyciągnąć turystów. Pocztówki z powodzi, pamiątki ( np. deska z mostu albo fragment worka na piasek ), jakieś chwytliwe hasło - np. "Południe - tu jak leje, to się dzieje".  Nie potrafimy pokonać powodzi - oswójmy ją i zaakceptujmy. Tylko to nam chyba zostaje.

niedziela, 16 maja 2010

Tygodnik DT. "Metropolis Pt. 2: Scenes From A Memory".

Po dłuższej przerwie, spowodowanej wieloma czynnikami ( głównie co niedzielnym kacem i lenistwem ) , powracamy do Tygodnika. Dziś jedno ze starszych dzieł, mianowicie wydana w 1999 roku „Metropolis Pt. 2 : Scenes From a Memory”. Czemu jest to część druga ? Bo pierwsza w formie jednego utworu znajdowała się na płycie „Images and Words”.

Jest to album koncepcyjny. Opowiada ( głównie tekstowo, ale też muzycznie ) historię morderstwa młodej dziewczyny. Mamy tu podział na akty i role. Cała opowieść przedstawiona jest z perspektywy jednego z głównych bohaterów, Nicholasa, leżącego na kozetce u psychoanalityka….Muzycznie to stu a nawet dwustu procentowy Dream Theater w pełnym, całkowicie progresywnym, tego słowa znaczeniu. Płyta jest niesamowicie zróżnicowana, każdy utwór ma w sobie tyle zmian nastroju , tempa, aranżacji , że po przesłuchaniu człowiek ma wrażenie totalnego chaosu i pustki zarazem – tak jakby niczego nie usłyszał. Oczywiście to pozorne – w tą płytę trzeba się wsłuchać. Najlepiej z tekstami w ręku, bo panuje tu pomiędzy warstwą liryczną a muzyczną wspaniała harmonia.
Nie ma tu utworów bardzo ciężkich, rzadko kiedy jest szybsze tempo. Pomimo tego ta płyta ma w sobie coś z klasycznych metalowych dzieł. Takich w starym stylu. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale coś jest w budowie utworów, w brzmieniu gitar, wokali…

Na wyróżnienie zasługują tu dwa ( oczywiście wszystkie są świetne ) utwory – najmocniejszy, wspaniale energiczny i okraszony motywami orientalnymi „Home” oraz zamykający płytę, bardzo dramatyczny i podniosły „Finally Free” – końcówka to prawdziwy popis Mike’a Portnoya – cuuuuuudo !

Kończąc – to trudna płyta, nie wpadająca w ucho za pierwszym razem, więc nie zniechęcajcie się – cierpliwość zostanie nagrodzona !

W skali dreamowej : 9 / 10

Najlepszy utwór – Finally Free 

Przykładowy utwór - Home

sobota, 15 maja 2010

Słowa Legendy

( na jednym z europejskich wyjazdów Liverpoolu, Bill wypełniał druczek meldunkowy - jako zawód podał "futbol" a miejsce zamieszkania "Anfield" )

"recepcjonistka - Proszę Pana, musi pan podać miejsce zamieszkania.
Bill Shankly - Proszę Pani, w Liverpoolu jest tylko jeden adres który ma znaczenie i tam właśnie mieszkam."

poniedziałek, 10 maja 2010

Wcale nie jest pięknie

Pod koniec marca pobawiłem się we wróżkę i z pomocą BBC wygenerowałem tabelę Premier League na koniec sezonu. Przyznać muszę, iż ta moja wersja dużo bardziej mi odpowiada od tej rzeczywistej. Najistotniejsza różnica - Liverpool poza pierwszą czwórką, bo aż na siódmym miejscu ! Na jego miejscu Tottenham, co akurat, biorąc pod uwagę potencjalnych zainteresowanych , nie jest takie najgorsze. Jeden klub z Manchesteru w LM wystarczy. West Ham, tak jak w mojej tabeli, ocalał na ostatnim, bezpiecznym miejscu. Strefę spadkową wytypowałem słusznie, to jednak nie było nic trudnego. Cieszę się, że trafiłem z miejscem Evertonu  i Birmingham, bo to już było nieco trudniejsze. No i , co najważniejsze, w rzeczywistości, tak jak u mnie, to nie scumchester zdobył mistrzostwo, tylko Chelsea. A tej pierwszej opcji bardzo się obawiałem.

Zostawiając moją tabelę i wracając do rzeczywistości - cieszy powrót do Premiership takiej firmy jak Newcastle. Cały czas o awans walczy Nottingham Forest i choć to wielki rywal LFC, to mam nadzieję, że im się uda - to mogą być niezapomniane mecze. I jeszcze jeden, ale za to bardzo duży pozytyw - brak znaczącego sukcesu manchesteru city - kasa to jeszcze nie wszystko, panowie szejkowie. A dla LFC ?
Sezon totalnie do kitu, nie wart wspominania. Żyję nadzieją, że w przyszłym będzie lepiej, choć tak naprawdę nic na to nie wskazuje. Klub ma długi, jest wystawiony na sprzedaż, nie zanosi się na większe transfery no a w Europie tym razem pozwiedzamy zapewne dość dziwne miejsca, bo przyjdzie nam przecież grać w eliminacjach Ligi Europejskiej. Ale co tam - jak mawiał Bob Paisley  - "czasami i nam się nie wiodło. w jednym sezonie byliśmy na drugim miejscu."

czwartek, 29 kwietnia 2010

Koniec żenującego sezonu

Pozamiatane. Pozostaje już tylko przegrać w niedzielę z Chelsea, żeby szmaty z manchesteru nie zdobyły mistrzostwa.

I jak najszybciej zapomnieć o tym popisie nieudolności i frajerstwa.

wtorek, 27 kwietnia 2010

niedziela, 25 kwietnia 2010

Tygodnik DT. "Six Degrees Of Inner Turbulence".


Dziś wyławiam ostatnią pozycję z kociołka poznawczego. Jest to dwupłytowe dzieło „Six Degrees of Inner Turbulence”. Pierwsza płyta to pięć nie powiązanych ze sobą utworów, druga to ponad czterdziestominutowa suita prog-metalowa składająca się z ośmiu części.
Czytałem różne opinie na temat spójności tych dwóch części płyty. Osobiście uważam, że do siebie nie pasują, bo to , że się różnią jest oczywiste. Jednak to, że nie pasują, wcale nie działa in-minus. Nikt nie każe nam ich słuchać jedna po drugiej. Ja wręcz zawsze słucham ich osobno, przedzielając jakimś innym CD. I daje to wrażenie słuchania dwóch zupełnie różnych, wydanych w innym okresie, płyt. Co do tego która lepsza – trudno porównywać, jednak nie będę ukrywał, że odkąd poznałem „Six Degrees…”, to pierwszy CD gości w odtwarzaczu znacznie częściej.

Jak już pisałem składa się on z pięciu utworów. Każdy , poza ostatnim , trwa około 10 minut. Płytę otwiera mocny, momentami wręcz trashowy „The Glass Prison”. Kolejna część podziękowań dedykowana Billowi W. Produkcja zaskakuje potęgą i czystością a muzycy po raz kolejny udowadniają, że nie obce jest im sięganie po mocno techniczne środki wyrazu ( przestery, pogłosy itd. ). I tak jest na całym tym krążku. Poza ostatnim „Dissapear”, który jest raczej łagodny, prosty i nastrojowy, utwory są mocne, skomplikowane i niezwykle bogate. Jest tu choćby niesamowity „Misunderstood” , któremu poświęciłem na tym blogu osobną notkę. Jest też wspaniały „The Great Debate”, w warstwie lirycznej poświęcony klonowaniu ludzkich embrionów, natomiast warstwa muzyczna jest po prostu „The Great”. Wokale Jamesa jak zwykle na najwyższym poziomie, do tego jest on tu w chórkach wspomagany przez Portnoya i Petrucciego i to naprawdę dodaje smaku utworom. Płyta wspaniała, pomimo tego , że zawiera tylko pięć utworów. Czysta potęga i wirtuozeria, jednak bez przekombinowania. Jest to na pewno prog-metal, jednak nie ma tu takich połamańców i zagmatwańców jak na „Images…”  czy „Scenes from a memory” ( ta płyta za tydzień ).

Drugi CD to czterdziestominutowa suita, zatytułowana „Six Degrees of Inner Turbulence”, czyli tak jak całe wydawnictwo. Można by pomyśleć, że pierwszy CD jest tak tylko na dokładkę a dopiero drugi to właściwe wydawnictwo. Cóż, nawet jeśli tak, to takich dokładek poproszę więcej. Wracając do drugiej płyty. Mamy tu kompletnie inne oblicze zespołu, znane z poprzednich wydawnictw, takich jak „Images…”, „Awake” czy „Scenes…”. To już jest zagmatwany i połamany, absolutny i stuprocentowy prog-metal. Wszystko zaczyna się niesamowitą uwerturą , która jest dziełem klawiszowca i naprawdę robi wrażenie. Brakuje tu tylko prawdziwych smyczków, wręcz całej orkiestry, choć Jordan Rudess całkiem nieźle daje radę w pojedynkę. A potem jest już jedna wielka techniczna jazda, przepełniona popisami wirtuozerskimi, wzlotami i upadkami emocji, niesamowitymi pasażami klawiszy i wspaniałymi solówkami. Jest to jednak  bardzo „gęste” i trudne w odbiorze dzieło. O ile pierwszego CD można słuchać do prasowania czy zmywania ( co za profanacja ;) ) , to z tym trzeba już zostać całkiem sam na sam, najlepiej użyć słuchawek. Jest to wspaniałe czterdzieści minut muzycznej podróży, którą jednak należy odbyć w skupieniu, by szczęśliwie dotrzeć do celu. Jednak naprawdę warto , bo pomimo naładowania tego krążka wirtuozerią, technicznym rozbudowaniem i mnogością aranżacji, nic nie jest tu przekombinowane, niczego nie jest za dużo. Jest również wspaniale, choć zupełnie inaczej niż na pierwszym CD.

Podsumowując – dwie wspaniałe, zupełnie odmienne płyty. Złożone do kupy, dają dzieło, które zadowoli każdego, bo każdy znajdzie tu coś dla siebie. I chyba troszkę o to muzykom chodziło.   

W skali dreamowej : 10 / 10

Najlepszy utwór - Misunderstood

Przykładowy utwór - Misunderstood już na tym blogu był, więc The Glass Prison

sobota, 24 kwietnia 2010

Słowa Legendy

" Problem z sędziami jest taki, że znają zasady ale nie znają gry. "

Bill Shankly

czwartek, 22 kwietnia 2010

Coś pięknego :)

Europejski rekord wśród wyspiarzy

Dzisiaj pierwszy półfinałowy mecz Ligi Europejskiej z Atletico Madryd. Dla Liverpoolu będzie to 16 półfinał w europejskich pucharach. Żaden inny angielski klub nie dotarł do tego etapu tak wiele razy. Z tych 16 półfinałów The Reds przegrali tylko cztery : z Interem w 1965, z Leeds w 1971, z PSG w 1997 i z Chelsea w 2008. Jeszcze lepiej wygląda statystyka rewanżowych meczów rozgrywanych przez LFC na tym etapie rozgrywek pucharowych.W całej historii występów The Reds przegrali tylko trzy takie mecze ( wszystkie na wyjeździe ; tym razem rewanż będzie na Anfield ) - z Interem w 1965, z Tottenhamem w 1973 i dwal lata temu z Chelsea. 

W klasyfikacji ilości "zaliczonych" półfinałów , za Liverpoolem plasuje się scumchester united ( 14 ) , Chelsea ( 10 ) i Leeds ( 9 ). Z tym ostatnim klubem to ciekawa sprawa, bo, poza krótkim okresem wielkości pod koniec lat 90 - tych, czasy jego świetności to naprawdę zamierzchła historia. A jednak nikt ( np. Arsenal, w czołówce od lat ) nie potrafi go przeskoczyć. To tylko uświadamia, jak trudna to sztuka dotrzeć do półfinału europejskiego pucharu. No, ale dla najlepszych to prawie codzienność....;)

środa, 21 kwietnia 2010

Wulkany a futbol

Wczoraj FC Barcelona poległa na San Siro 3:1. Grała fatalnie. Jak wiadomo, pewien islandzki wulkan sparaliżował ruch lotniczy w Europie.Zawodnicy Blaugrany do Mediolanu dotarli autokarem, z postojem ( i noclegiem ) w Cannes. Ligowy mecz grali w sobotni wieczór - tak więc w sumie zbyt wiele czasu do odpoczynku nie mieli. W czwartek Liverpool gra w Madrycie z Atletico w pierwszym meczu półfinałowym Ligi Europy. W poniedziałek wieczorem gościł na Anfield West Ham United a już we wtorek zawodnicy Beniteza musieli wyruszyć do Hiszpanii. Pociąg do Londynu, przesiadka do autokaru i z innego londyńskiego dworca pociąg do Paryża.Późnym popołudniem już w paryskim hotelu. W środowy poranek znowu do pociągu - tym razem do Bordeaux. Tam już na całe szczęście latają samoloty. Dzięki temu dziś około południa Liverpool zameldował się w Madrycie.
W czasach gdy piłkarze zmuszeni są rozgrywać mecze co trzy dni, każda chwila odpoczynku się przydaje. Poza tym, wiadomo jak męczą podróże. Rafa żartował, że to zbliży graczy do siebie no i że pierwszy raz w życiu mógł udzielić wywiadu w bufecie pędzącego TGV. Czy jednak nie odbije się to na formie chłopaków ? Nie chcę dramatyzować, bo przecież nie była to podróż wagonami bydlęcymi gdzieś daleko na wschód, ale jednak....
Barca pokonała autokarem tylko 600 mil a zagrała katastrofalnie...LFC ma za sobą 1200 mil w autobusach i pociągach - aż strach pomyśleć co może się wydarzyć na Vicente Calderon...

Niestety, zabraknie na tym stadionie wiernej rzeszy fanatyków The Reds. W ogromnej większości mieli podróżować samolotami. Są jednak tacy, którzy nie zważają na tego typu drobnostki i do słonecznej Hiszpanii ruszyli samochodami, pociągami i wszystkimi naziemnymi środkami komunikacji. Tak więc bez obaw - z trybun popłynie You'll Never Walk Alone i Fields of Anfield Road...