"Some people believe football is a matter of life and death, I am very disappointed with that attitude. I can assure you it is much, much more important than that."

Bill Shankly

piątek, 28 maja 2010

Święto Rock'n'rolla

Wczorajszy dzień był zdecydowanie jednym z najlepszych w moim życiu. Tak ogromnej dawki emocji dawno już nie doświadczyłem. Gromadziły się we mnie przez cały dzień a eksplodowały wieczorem, wraz z pierwszymi dźwiękami "Rock'n'roll Train" bo o ile pamiętam to od tego kawałka AC/DC rozpoczęli koncert....

Ale po kolei. O 11.00 wyruszyliśmy ( Wesyr, Skolud i ja ) spod mieszkania Wesyra. Po przejechaniu pierwszych czterystu metrów czujnie zapytałem Wesyra czy ma bilety. Okazało się , że nie miał ! Trzeba było wracać :) Sytuacja powtórzyła się , gdy już w Wawie porzucaliśmy auto na rzecz własnych nóg ( zdecydowanie szybsza metoda transportu ). Cóż, był chłopina trochę rozkojarzony, ale można mu to wybaczyć - w końcu nie co dzień człowiek jedzie na koncert AC/DC. Pogoda była nie najgorsza, polskie drogi były jak zwykle tragiczne ale humory nam wybitnie dopisywały. To co widzieliśmy po drodze, wprawiało nas w zdumienie - na każdej stacji, czy innym miejscu postojowym, co najmniej jeden bus / samochód / autobus jadący na koncert ! Niektóre pojazdy były na tę okazję specjalnie oznakowane przez ich właścicieli - np. logo AC/DC wymalowane na tylnych drzwiach dostawczego busa...Oczywiście nie wszyscy stali na stacjach, wielu nas mijało lub my mijaliśmy ich. Następowało wtedy wymienienie pozdrowień za pomocą pokazania sobie wszechmocnych " rogów szatana " :) Do granic naszej pięknej stolicy dotarliśmy gładko ( poza jednym korkiem przed Siewierzem ). Tu jednak zaczęły się problemy. Od Centrum Handlowego w Jankach, do samego Bemowa gniliśmy w korku. Tempo było tak zatrważające , że można było spokojnie wysiąść i udać się pod krzaczek w wiadomym celu , zapalić papierosa czy po prostu zrobić sobie spacer i rozprostować kości. Był to też wzmożony okres pozdrowień i wymiany "rogów", jako że głośna muzyka dobiegająca z naszego pojazdu nie pozostawiała złudzeń co do celu naszej podróży. Atmosfera była świetna, czuło się, że to wielkie święto, napięcie w nas rosło. Poprzez aklamację przyjęliśmy zaproponowane przeze mnie Święto Rock'n'rolla - co roku 27-go maja. Wesyr zanotował w swoim kalendarzu pod tą datą : " AC/DC, piwko i rock'n'roll ":) Po kilku godzinach ( dochodziła już 18.00 ! ) stania w korku postanowiliśmy porzucić samochód przy pierwszej nadarzającej się okazji ( czyli znalezieniu skrawka przestrzeni do zaparkowania ) i pozostałe kilka kilometrów pokonać pieszo. Był to miły spacer z piwkiem i w towarzystwie masy ludzi, mniej lub bardziej ( lub w ogóle ) " pod wpływem ". Niektórzy, co nas szokowało, mieli już regularne zgony. Jak sobie można tak zepsuć TAKIE święto ? Był to też okres w którym jeden jedyny raz poczuliśmy deszcz - przez kilkanaście minut pokropiło. Poza tym, pogoda okazała się być łaskawa. Dziękujemy ! Wreszcie dotarliśmy. Scena bardzo daleko, masa ludzi i trzy kontrole po drodze. I tu plus i minus - nie darli biletów, niestety nie wpuścili Wesyra z aparatem, bo miał wymienną optykę. Szkoda. Musiał oddać go do depozytu i po koncercie został odebrany. No nic to, jesteśmy ! Co za uczucie ! Przed nami wielka scena, na której poci się Dżem ( niewiele z nich słyszeliśmy, i dobrze ), po prawej duży wodopój. Pomimo ilości stoisk z życiodajnymi napojami, i tak nie wyrabiali. Podczas uzupełniania płynów nawiązaliśmy kontakt ze znajomymi i o dziwo, w tym wielkim tłumie, udało nam się odnaleźć. Czas szybko płynął, kolejne kubki były dzielnie przez nas osuszane, zniknęło nieporozumienie ze sceny. No i wreszcie nadszedł ten moment - potężne głośniki wypluły z siebie pierwsze riffy ! Co za UCZUCIE ! Trudno to opisać ale chyba najbliższe prawdzie jest słowo EUFORIA ! I byliśmy w niej następne dwie godziny. Nie pamiętam kolejności utworów, nie mam wielu zdjęć czy filmików - nie chciałem tracić tego cudownego wieczoru na cokolwiek innego od przeżywania tego WIELKIEGO momentu. Pamiętam za to szał i wzruszenie Wesyra przy " Thunderstruck ", ciary ( wielkości ciężarówki ) na plecach przy dźwiękach dzwonu rozpoczynającego " Hells Bells " czy wybuch radości przy pierwszych riffach " Whole Lotta Rosie ". Pamiętam szalejących młodych, starszych i naprawdę starych. Ojców z synami, matki z córkami, chłopaków z dziewczynami...Pamiętam ten szał, totalne wariactwo przy " Let There Be Rock " i " You Shook Me All Night Long ". I nawet to, że od sceny dzielił nas spory dystans i niewiele było widać, nie miało znaczenia - bo nie mieliśmy czasu patrzeć. Raz w koszulce, raz bez, ale ciągle szalejąc dotrwaliśmy do bisów. Ja przed koncertem marzyłem najbardziej o " Highway To Hell ". Podczas koncertu rósł we mnie strach - kolejne utwory się kończyły a Autostrady nie ma. Wesyr mnie uspokajał, jednak trudno uspokoić tak rozemocjonowanego faceta. Zakładaliśmy , że na bis będzie albo " Highway..." albo " For Those About To Rock " - nie zawiedliśmy się - było i to i to ! Gdy rozpoczęli " Highway...", zwariowałem. Nie potrafię opisać tego co się ze mną działo, lepiej pewnie zrobiliby to ludzie , którzy byli obok. To była po prostu MASAKRA ! Gardło już było zdarte, nogi bolały jak cholera, ale gdzieś znalazłem w sobie te ostatnie pokłady energii i szalałem jak młodziak. Tak jak i znaczna większość publiki. No a potem jeszcze " For Those...". Coś wspaniałego ! Na koniec sztuczne ognie i dziękujemy. To się nazywa dać koncert ! Kolesie swoje lata mają, ale na robocie znają się wyśmienicie. Coś WSPANIAŁEGO. Cokolwiek bym tu napisał, to i tak będzie za mało. Więc już nic nie napiszę. Kto był wie jak było, tym co nie byli współczuję i nie próbuję już tego opisać, bo to sensu nie ma.

Powrót spacerkiem, uzupełniejąc płyny, potem samochód i jazda na Śląsk. Poranne słońce przywitało nas w Tychach, do których dotarliśmy po piątej rano...

BEZCENNE.

p.s. dziękuję towarzyszom wycieczki za doborowe towarzystwo i świetne humory...

" You Can't Stop Rock'n'roll !!!! "

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz