Na stronie BBC znajduje się tabela ligi, którą można zaktualizować przewidując wyniki meczów pozostałych do końca sezonu.Mnie wyszło całkiem pięknie. Przyznam , że starałem się robić to naprawdę obiektywnie, choć zapewne gdzieś tam w podświadomości miłość do LFC działała. W każdym razie mistrzem nie został scumchester a Liverpool zajął to upragnione ( jak to straszliwie brzmi ) czwarte miejsce. Udało mi się też ocalić West Ham, który lubię. Oto tabela, fajnie będzie ją porównać w maju z tą rzeczywistą :
1. chelski 87 pkt
2. scums 86 pkt
3. Arsenal 86 pkt
4. LFC 69 pkt
5. Man City 68 pkt
6. Tottenham 66 pkt
7. Aston Villa 65 pkt
8. Everton 63 pkt
9. Birmingham 56 pkt
10. Fulham 50 pkt
11. Stoke 49 pkt
12. Blackburn 45 pkt
13. Sunderland 41 pkt
14. Wolves 35 pkt
15. Bolton 35 pkt
16. Wigan 35 pkt
17. West Ham 33 pkt
18. Hull 32 pkt
19. Burnley 24 pkt
20. Portsmouth 14 pkt
niedziela, 28 marca 2010
Tygodnik DT. "Systematic Chaos".
W poprzednim tygodniu było o pierwszej z moich dwóch ulubionych płyt DT. Dziś czas na drugą – wydaną w roku 2007 – wspaniałą „Systematic Chaos”. Jest diametralnie różna od „Falling…” bo po prostu znajduje się na drugim biegunie ich twórczości – to płyta mocna, szybka i ciężka, choć bardzo techniczna i momentami wirtuozerska. Czytałem sporo złych opinii na jej temat – że to jakieś popłuczyny, że hity stworzone na siłę…Cóż, każdy ma prawo do swego zdania, jednak wg mnie to opinie bardzo niesprawiedliwe i krzywdzące. Fakt, panowie zamknęli się w studiu na dwa miesiące i tam od podstaw stworzyli materiał, co dla niektórych może odbierać mu autentyczność. Wiecie, że niby taki mało spontaniczny, kunktatorski i na siłę. Może i bez przesłuchania tej płyty też mógłbym tak pomyśleć. Ale po zapoznaniu się z tym dziełem, takie opinie można wyrzucić do kosza. Oczywiście, znalazłem też sporo jak najbardziej pozytywnych opinii, ale praktycznie nikt nie popadał w zachwyt.
A ja popadłem. Totalnie i na maksa. Bo dla mnie to jest ARCYDZIEŁO. Pierwsze cztery utwory to po prostu jest jazda bez trzymanki na kolejce górskiej bez działającej siły odśrodkowej. Pierwsze instrumentalne pięć minut otwierającego płytę „In The Presence of Enemies Part I” to już jest pełen orgazm, a najlepsze dopiero przed nami ! Potem hiciorski „Forsaken” z refrenem wręcz wymarzonym na koncerty. Kocham go sobie śpiewać choć zapewne nie wszystkim się to podoba ( pozdro dla Wesyra - koncert w aucie ;) ). Następny, również wypisz wymaluj hicior – „Constant Motion”. Te trzy utwory są szybkie, wirtuozerskie i w miarę „przejrzyste”. Kolejny – mój wielki faworyt – „Dark Eternal Night” , to już coś z zupełnie innej beczki. Ciężki, mroczny, z przesterowanymi wokalami i zajebistymi chórkami w równie zajebistym refrenie. Taki trochę metalikowy, ale jak najbardziej pozytywnie. Kolejne utwory prezentują troszkę łagodniejsze oblicze zespołu. ”Repentance” to kolejna, balladowa odsłona opowieści Portnoya o wychodzeniu z nałogu alkoholowego, jak zwykle dedykowana Billowi W. W końcówce utworu słyszymy wyznania kilku znanych osobistości – bardzo szczerze mówią o tym kiedy kogoś bliskiego skrzywdzili. ”Prophets of War” – bardzo klimatyczny utwór z narastającym napięciem i chwytliwym refrenem, w którym chórki śpiewają zaproszeni do studia fani. „Ministry of Lost Souls” to także spokojny utwór z równie chwytliwym refrenem. No i zamykająca płytę druga część „In The Presence of Enemies” – wspaniałe dopełnienie części pierwszej. Obie są taką klamrą spinającą ten wspaniały album. Po przesłuchaniu wiem, że tytuł „Systematic Chaos” nie jest przypadkowy. Ma on również swe odzwierciedlenie w tekstach. Nie będę się tu w nie zagłębiał, bo na tej płycie charakteryzują się tym, że można je naprawdę interpretować na całą masę sposobów - zostawiam to każdemu wedle jego uznania…
Jestem takim szczęściarzem, że posiadam dwupłytowe wydanie – na drugiej płycie w formacie dvd jest film dokumentalny o tym, jak płyta powstawała. Wyreżyserowany i zrealizowany przez niezastąpionego Mike’a Portnoya. Fajnie się to ogląda i można się dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy. Szkoda tylko , że tak dużo w nim Mike’a a pozostałych jakoś mniej. Chętnie posłuchałbym co do powiedzenia ma na przykład Myung, basista….
Kończąc – po prostu perfekcja.
W skali dreamowej : 11 / 10
Najlepszy utwór - wszystkie
Przykładowy utwór – Forsaken ( oficjalny teledysk )
sobota, 27 marca 2010
Słowa Legendy
czwartek, 25 marca 2010
Strzał ostrzegawczy w potylicę
Jakiś czas temu przestałem głębiej interesować się polityką. Gazety tylko przerzucam, wnikliwie czytając tylko dział sportowy. Faktów czy innych wiadomości nie oglądam. W necie przeglądam tylko nagłówki wiadomości i otwieram tylko wtedy gdy naprawdę może to być coś interesującego. Nie zmienia to faktu, że co pewien czas coś do mnie dociera. Biorąc pod uwagę fakt, że u nas to głównie same afery są, to właśnie o takich rzeczach czasami słyszę.
Nie będę się już tu pastwił nad pedofilami w sutannach ( od razu pod mur, ewentualnie na sznur, bo tańszy ) - dobrze podsumowała ich pani Senyszyn na swoim blogu.
Dziś usłyszałem za to o baranie z kolejnej mojej ulubionej grupki idiotów - pisu. Ów baran jest z Podhala i chciał ubić nie całkiem legalny interes z pewnym biznesmenem. To już norma, więc nie będę się zagłębiał. Co mnie jednak uderzyło, to to, że ten kmiotek nie potrafi po polsku mówić ! Jest do cholery senatorem ! Kiedyś to coś znaczyło. Teraz te ścierwa stanowiskiem ryje sobie wycierają. Ale to jeszcze nic. On w rozmowie z tym biznesmenem narzeka, że zarabia tylko 9 tysięcy złotych ! I jak z tego wyżyć, skoro starcza tylko na paliwo i ubranie ? Przecież to są kurwa jakieś żarty !!! Czy ten śmieć zdaje sobie sprawę za ile niektórzy muszą egzystować ? Naprawdę, są momenty, kiedy mam ochotę kupić broń i oczyścić ten kraj z takich właśnie baranów bo to po prostu już przechodzi jakiekolwiek pojęcie. Tylko coś mi się wydaje, że musiałbym mieć ze trzy wagony amunicji...
Na pohybel skurwysynom !
Nie będę się już tu pastwił nad pedofilami w sutannach ( od razu pod mur, ewentualnie na sznur, bo tańszy ) - dobrze podsumowała ich pani Senyszyn na swoim blogu.
Dziś usłyszałem za to o baranie z kolejnej mojej ulubionej grupki idiotów - pisu. Ów baran jest z Podhala i chciał ubić nie całkiem legalny interes z pewnym biznesmenem. To już norma, więc nie będę się zagłębiał. Co mnie jednak uderzyło, to to, że ten kmiotek nie potrafi po polsku mówić ! Jest do cholery senatorem ! Kiedyś to coś znaczyło. Teraz te ścierwa stanowiskiem ryje sobie wycierają. Ale to jeszcze nic. On w rozmowie z tym biznesmenem narzeka, że zarabia tylko 9 tysięcy złotych ! I jak z tego wyżyć, skoro starcza tylko na paliwo i ubranie ? Przecież to są kurwa jakieś żarty !!! Czy ten śmieć zdaje sobie sprawę za ile niektórzy muszą egzystować ? Naprawdę, są momenty, kiedy mam ochotę kupić broń i oczyścić ten kraj z takich właśnie baranów bo to po prostu już przechodzi jakiekolwiek pojęcie. Tylko coś mi się wydaje, że musiałbym mieć ze trzy wagony amunicji...
Na pohybel skurwysynom !
wtorek, 23 marca 2010
Powrót do przeszłości
Druga połowa lat osiemdziesiątych, nie była okresem w którym telewizja oferowała bogaty program z masą filmów i seriali. O komputerach też można było zapomnieć. Spędzaliśmy więc czas na podwórku. Kapsle, wojna, rower, piłka...Jednak pewnego dnia nasza wspaniała TVP rozpoczęła emisję angielskiego serialu " Robin of Sherwood ". No i przynajmniej na tą godzinę tygodniowo, większość z nas zostawała w domu.
To chyba najfajniejsza ekranowa wizja tego angielskiego banity. Może dlatego, że pierwsza, ale zapewne też dlatego, że tak mroczna, tajemnicza i mistyczna a co za tym idzie - pociągająca. Nie ma tu pięknego, wypacykowanego średniowiecza, tylko takie , jakie było - brudne i ciemne. Chrześcijaństwo wciąż walczy o pozycję z prastarymi wierzeniami no i nikt tu nie jest do końca czysty. Ciekawe postaci - Hern, pan lasu, Nasir - arab zabójca walczący dwoma mieczami ( któż nie chciał być właśnie nim na podwórku ? ) czy typowo angielska w swej urodzie Lady Marion.
Do tego wszystkiego niesamowita muzyka ! Stworzył ją wspaniały zespół Clannad, w którym wtedy śpiewała Enya. Utwór , który towarzyszy scenom walki, naprawdę na długo zapada w pamięć. Pozostałe zresztą też. Gdy w trzeciej klasie liceum byłem w Londynie, udało mi się nabyć to wydawnictwo ( Clannad - " Legend " ) na kasecie ( ! ). Mam ją do dzisiaj.
Dlaczego ja w ogóle o tym piszę ? Bo niedawno zacząłem sukcesywnie ściągać kolejne odcinki i oczywiście oglądać. Łezka się w oku nie zakręciła - pojawił się za to wielki uśmiech radości. Bo to powrót do wspaniałych czasów i wspaniałych emocji wiążących się z pierwszym oglądaniem serialu. Fakt, niektóre sceny w sferze realizacji troszkę trącą myszką, ale co z tego ? Żaden późniejszy Robin Hood nie był tak dobry. I pewnie już nie będzie.
To chyba najfajniejsza ekranowa wizja tego angielskiego banity. Może dlatego, że pierwsza, ale zapewne też dlatego, że tak mroczna, tajemnicza i mistyczna a co za tym idzie - pociągająca. Nie ma tu pięknego, wypacykowanego średniowiecza, tylko takie , jakie było - brudne i ciemne. Chrześcijaństwo wciąż walczy o pozycję z prastarymi wierzeniami no i nikt tu nie jest do końca czysty. Ciekawe postaci - Hern, pan lasu, Nasir - arab zabójca walczący dwoma mieczami ( któż nie chciał być właśnie nim na podwórku ? ) czy typowo angielska w swej urodzie Lady Marion.
Do tego wszystkiego niesamowita muzyka ! Stworzył ją wspaniały zespół Clannad, w którym wtedy śpiewała Enya. Utwór , który towarzyszy scenom walki, naprawdę na długo zapada w pamięć. Pozostałe zresztą też. Gdy w trzeciej klasie liceum byłem w Londynie, udało mi się nabyć to wydawnictwo ( Clannad - " Legend " ) na kasecie ( ! ). Mam ją do dzisiaj.
Dlaczego ja w ogóle o tym piszę ? Bo niedawno zacząłem sukcesywnie ściągać kolejne odcinki i oczywiście oglądać. Łezka się w oku nie zakręciła - pojawił się za to wielki uśmiech radości. Bo to powrót do wspaniałych czasów i wspaniałych emocji wiążących się z pierwszym oglądaniem serialu. Fakt, niektóre sceny w sferze realizacji troszkę trącą myszką, ale co z tego ? Żaden późniejszy Robin Hood nie był tak dobry. I pewnie już nie będzie.
niedziela, 21 marca 2010
Tygodnik DT. "Falling Into Infinity".
Absolutne arcydzieło. Dla mnie, obok "Systematic Chaos", najwspanialsza płyta DT. Najlepsze jest to, że jestem zwolennikiem mocnego grania a to jest ich najspokojniejsze dzieło. To tylko świadczy o wielkości tej płyty. Trwa ona prawie osiemdziesiąt minut i znajdziemy tu oczywiście kilka mocniejszych akcentów, takich jak utwory "You not me" i "Burning my soul". Daleko im jednak mocą do "Systematic chaos" czy "Train of Thought". Są to po prostu dobre, hard rockowe utwory. Bo o metalu, w przypadku tej płyty, trudno mówić. Jest za to bardzo progresywna, co szczególnie słychać w "Lines in the sand" i niesamowitym "Trial of tears". W tym ostatnim jest wszystko, za co kocham Dreamów. Można by ten utwór określić kwintesencją ich muzyki. Nie można zapomnieć o wspaniałej balladzie "Hollow Years" i lekko transującym, troszkę floydowskim "Peruvian Skies". Zresztą, rozbijanie tej płyty na poszczególne utwory nie ma sensu. Tu po prostu każdy moment, każda sekunda jest perfekcyjna. Od pierwszych dźwięków "New Millennium" po ostatnie "Trial of Tears" jesteśmy po prostu na szczytach muzycznych Świata. Szperając w necie natknąłem się na sporą ilość opinii, że to była ostatnia wielka płyta DT i później już nic nawet zbliżenie wielkiego nie nagrali. I jest w tym sporo racji, choć oczywiście kocham wszystkie ich dzieła.
Nie ma tu co więcej pisać - trzeba słuchać ! Bo tej płyty można bez końca ! Szczerze, naprawdę szczerze, polecam.
W skali dreamowej - 11 / 10
Najlepszy utwór - wszystkie
Przykładowy utwór - New Millennium
sobota, 20 marca 2010
piątek, 19 marca 2010
Tydzień bez żenady w sezonie porażek
Poprzedni tydzień miał taki sam rozkład jazdy jak ten. Poniedziałek liga, czwartek Liga Europejska. Skończyło się źle - porażka z Wigan i Lille na wyjeździe. W tym tygodniu miało być inaczej. Benitez po raz kolejny ( ile można ? ) mówił o meczach o wszystko, o przełamaniu, o odrodzeniu itp.. Pal go licho, ważne, że oba udało się wygrać i to w całkiem dobrym stylu. Fakt, przeciwnicy nie byli jakoś bardzo wymagający, choć z Lille trzeba było odrobić jedną bramkę straty. Udało się , przekonujące 3:0 i całkowita kontrola meczu. Za to w lidze LFC podejmował na Anfield ostatni Portsmouth. 4:1 to i tak najniższy wymiar kary, bo sytuacji było na 8:1.
Słychać już głosy o odrodzeniu, powrocie wielkiej formy i geniuszu taktycznego Beniteza. On sam twierdzi, że mecz z Lille trzeba było wygrać, bo odpadnięcie z LE oznaczałoby stracony sezon. Dobre, naprawdę dobre. Czasami zastanawiam się, w jakim klubie on jest trenerem ? Czy to może Birmingham City , Sunderland albo Tottenham ? Nie, to osiemnastokrotny mistrz Anglii, pięciokrotny zdobywca Pucharu Europy ( dzisiejsza Liga Mistrzów ) i trzykrotny triumfator Pucharu UEFA ( teraz to Liga Europejska ). To, do cholery, jest Liverpool Football Club ! Tu się nie walczy desperacko z jakimś zakichanym manchesterem city o czwarte miejsce ! Tu walczy się o mistrzostwo, a jeśli nie ma na nie szans, to sezon jest stracony ! A tak było już jesienią zeszłego roku. Tu nie podchodzi się do meczu z Lille jak do pojedynku o życie ! To klub , który nie raz gromił europejskie potęgi, do których z pewnością Lille się nie zalicza. Naprawdę frustrujące jest patrzenie jak jakaś śmieszna chelsea walczy z Interem a Twój ukochany, WIELKI klub musi grać z jakimś francuskim klubikiem z prowincji...Mam nadzieję, że ten człowiek to kiedyś zrozumie. A jak zrozumie, to może znajdzie w sobie tyle godności by wreszcie dać sobie spokój. Bo czas już najwyższy.
Pojutrze wyjazd do Manchesteru na mecz z united. Wynik będzie jaki będzie, nie ma co liczyć na cuda. To będzie jednak tak naprawdę sprawdzian tego, czy forma wróciła, czy jakiekolwiek odrodzenie nastąpiło. Ale mam tylko nadzieję, że zostawią na boisku i serca i płuca bo to przecież jeden z czterech najważniejszych meczów w sezonie.
Słychać już głosy o odrodzeniu, powrocie wielkiej formy i geniuszu taktycznego Beniteza. On sam twierdzi, że mecz z Lille trzeba było wygrać, bo odpadnięcie z LE oznaczałoby stracony sezon. Dobre, naprawdę dobre. Czasami zastanawiam się, w jakim klubie on jest trenerem ? Czy to może Birmingham City , Sunderland albo Tottenham ? Nie, to osiemnastokrotny mistrz Anglii, pięciokrotny zdobywca Pucharu Europy ( dzisiejsza Liga Mistrzów ) i trzykrotny triumfator Pucharu UEFA ( teraz to Liga Europejska ). To, do cholery, jest Liverpool Football Club ! Tu się nie walczy desperacko z jakimś zakichanym manchesterem city o czwarte miejsce ! Tu walczy się o mistrzostwo, a jeśli nie ma na nie szans, to sezon jest stracony ! A tak było już jesienią zeszłego roku. Tu nie podchodzi się do meczu z Lille jak do pojedynku o życie ! To klub , który nie raz gromił europejskie potęgi, do których z pewnością Lille się nie zalicza. Naprawdę frustrujące jest patrzenie jak jakaś śmieszna chelsea walczy z Interem a Twój ukochany, WIELKI klub musi grać z jakimś francuskim klubikiem z prowincji...Mam nadzieję, że ten człowiek to kiedyś zrozumie. A jak zrozumie, to może znajdzie w sobie tyle godności by wreszcie dać sobie spokój. Bo czas już najwyższy.
Pojutrze wyjazd do Manchesteru na mecz z united. Wynik będzie jaki będzie, nie ma co liczyć na cuda. To będzie jednak tak naprawdę sprawdzian tego, czy forma wróciła, czy jakiekolwiek odrodzenie nastąpiło. Ale mam tylko nadzieję, że zostawią na boisku i serca i płuca bo to przecież jeden z czterech najważniejszych meczów w sezonie.
niedziela, 14 marca 2010
Tygodnik DT. "Octavarium".
Niesamowicie pokręcona płyta wydana w 2005 roku. Słuchałem jej wiele razy i tak naprawdę nadal nie wiem co o niej napisać. Bo tu jest wszystko. Zaczyna się dość ostrym „The Root of All Evil”. Lekko przesterowane wokale, średnie tempo i dość ciężkie brzmienie przywodzące na myśl „Train of Thouhgt”. Kolejny utwór, „The Answer Lies Within” to spokojna „balladka” kojarząca się z „Falling Into Infinity”. A zaraz po niej, połamany, chaotyczny i agresywny „These Walls”. Świetny numer, chyba najlepszy na tej płycie. Niebagatelny tekst ( o tym jeszcze później ) , wspaniale zaśpiewany przez Jamesa. No i wszystko jest jak na razie cudownie. Oto jednak rozpoczyna się „I Walk Beside You”. Lekki szok, konsternacja. W pierwszej chwili pomyślałem – co to kurwa jest ? Popowy wałek o miłości. No i faktycznie – można rzec , że tym właśnie jest. Co najlepsze – on jest świetny i pasuje do tej płyty ! Szybki, o łagodnym brzmieniu i z chwytliwym refrenem. Cukierkowaty, ale mistrzowsko. On udowadnia, że wielcy potrafią zagrać wszystko i w świetnym stylu. Potem „Panic Attack” – kolejny mocny akcent na tej płycie. W końcówce zwracają uwagę niesamowite, krzykliwe, wokale Jamesa. Perełka ! Po nim „Never Enough” – klimat zachowany, trochę agresji, trochę refleksji. Przedostatni „Sacrificed Sons”, traktuje o ataku na WTC. Dobry utwór, raczej spokojny, z niesamowitą końcówką ! No i kulminacja płyty – „Octavarium”. Trwa zaledwie 24 minuty ( płyta w całości 75 ) i składa się z kilku części. Początek to wypisz wymaluj instrumentalny Pink Floyd z „Division Bell”. Cudo. Potem oczywiście utwór się rozkręca i jest naprawdę niesamowity. Nie ma tu może tej epickości „Change of Seasons”, jest za to dużo bliżej monumentalnego dzieła symfonicznego. Do tego maksymalna huśtawka nastrojów i emocji. No i oczywiście wspaniały tekst. Warto pochylić się właśnie nad lirykami. Są bardzo dojrzałe, emocjonalne i naprawdę sprawiają wrażenie totalnie szczerych i płynących z serca. Na siłę nikt by ich nie uczynił tak autentycznymi.
Nie podejmę się określenia tej płyty jako mocnej czy słabej. To jedyna taka płyta DT, no może jeszcze z „Images and Words” jest podobnie. Jedno mogę powiedzieć – jest troszkę łagodniejsza brzmieniowo od innych. Taka jakby wygładzona. Z pozoru panuje tu totalny chaos. Oczywiście chaos w pełni uporządkowany, tak jak to tylko wielcy potrafią. Wszystko sprawia tu wrażenie przypadkowego, jakby upchniętego na siłę, nic do siebie nie pasuje. Jednak po przesłuchaniu całej płyty ma się wrażenie obcowania z dziełem kompletnym, w którym niczego nie brakuje i niczego nie jest za dużo. I choć jest to totalnie odmienna od pozostałych płyta, to jest bardzo dreamowa. Już od pierwszych dźwięków masz pewność, że to Dream Theater.
W skali dreamowej : 9,5 / 10
Najlepszy utwór – These Walls
Przykładowy utwór – Panic Attack
czwartek, 11 marca 2010
Tydzień żenady w sezonie porażek
Poniedziałek - wyjazd do potężnego Wigan i porażka 1:0. Czwarte miejsce w tabeli, tak ważne, oddala się. Bez niego nie będzie Ligi Mistrzów, czyli kasy. Bez kasy nie będzie wzmocnień, może wręcz dojść do wyprzedaży. Jak tak dalej pójdzie to nawet do Ligi Europejskiej się nie załapiemy...Czwartek - wycieczka do Francji, spotkanie z potęgą tamtejszego futbolu - Lille. Przegrana 1:0 i kiepskie położenie przed rewanżem, który już za tydzień. Jeśli odpadniemy , przepadnie szansa na jakiekolwiek trofeum w tym sezonie. A sezon bez trofeum to dla takiego klubu sezon stracony. Poza tym wygrana w LE daje udział w meczu o Superpuchar Europy a więc szansę na kolejne trofeum. To wszystko jednak tylko mgliste marzenia, bo patrząc jak tych jedenastu chłopa ( już nawet Gerrard i Torres ) kaleczy futbol, można być pewnym, że nic z tego nie będzie. Gdy do katastrofalnej formy dołożymy brak zaangażowania i walki, czyli cechy, które ich zawsze charakteryzowały, to obraz całości staje się bardzo, bardzo zły...
21 marca wyjazd do ulubionych sąsiadów ( niestety nie w ligowej tabeli ) - scumchesteru zjednoczonego...aż strach pomyśleć. Co to będzie, co to będzie ?
21 marca wyjazd do ulubionych sąsiadów ( niestety nie w ligowej tabeli ) - scumchesteru zjednoczonego...aż strach pomyśleć. Co to będzie, co to będzie ?
wtorek, 9 marca 2010
Yanks OUT !
Oto efekt kolejnej akcji stowarzyszenia Spirit Of Shankly. W całym mieście zawisły billboardy z trzema wielkimi słowami skierowanymi do amerykańskich właścicieli LFC. Dług, Kłamstwa , Kowboje. Przejmując klub, panowie Gillet i Hicks obiecywali nowy stadion, spłatę długu no i oczywiście same sukcesy. Stadionu nie ma, dług zamiast zmaleć drastycznie wzrósł. A kowboje ? Hicks, pochodzący z Teksasu, chwalił się kowbojkami z herbem klubu.
Czas tych panów minął. Zresztą, lepiej byłoby gdyby nigdy nie nadszedł. Bo kto widział sprzedawanie jankesom klubu piłkarskiego ? Co oni mogą wiedzieć o sporcie, który nazywają soccer ? Nigdy nie zrozumieją, jakie znaczenie dla ludzi może mieć ich miejscowy klub. Bo co mogą wiedzieć o tym ludzie wychowani na śmiesznych klubikach NBA czy NFL, które istnieją tylko dla kasy ? Którym kibicuje się z colą i popcornem w rękach i który nigdy nie zazna spadku do niższej ligi ? Nic.
Jak to Boguś Linda powiedział ładnie trzymając kałacha w dłoniach -
- " Wypierdalać ! "
niedziela, 7 marca 2010
Tygodnik DT. "Change of Seasons".
Uzmysłowiłem sobie ( z drobną pomocą Wesyra ) , że raczej nie uda mi się odtworzyć dokładnej kolejności poznawania twórczości DT. Po prostu po kilkuletniej przerwie, wydawnictwa Dreamów zwaliły się na mnie lawinowo. Było to kilka płyt i ta była pierwsza , która pierwsza wpadła pod rękę. Tak więc kilka najbliższych recenzji to po prostu wyławianie z wielkiego gara zupełnie na oślep – bo inaczej się nie da. Natomiast końcówkę drogi poznawczej pamiętam dobrze, więc tam problemów nie będzie. Prawda jest zresztą taka, że ta droga jeszcze się nie skończyła…
Dziś ( na prośbę Wesyra ) „Change of Seasons”, ep’ka z 1995 roku.
Jest to materiał nietypowy. Trwa około godziny, jednak tylko 23 minuty to dzieło DT. To właśnie tytułowy utwór, „Change of Seasons”. Jak twierdzi Mike Portnoy, Dream Theater ma trzy oblicza – mocne, delikatne i epickie. I to jest właśnie świetny przykład tego trzeciego. Nawet jak na DT, jest to bardzo długi utwór. Jednak nie nudzi – jest tak zróżnicowany , że słucha się go jak kilku odrębnych kawałków. Zresztą, w warstwie tekstowej podzielony jest na siedem części. Trudno w tym miejscu opisać wszystkie zmiany tempa, nastroju czy klimatu. Jest ich bardzo dużo. Znajdziemy tu wspaniałe akustyczne fragmenty, by po chwili pędzić na pełnych obrotach centralek Portnoya. Wspaniałe solówki Petrucciego i cudne pasaże klawiszowe. No i dopełniające wszystko piękne partie wokalne, głównie w wyższych tonach. Jest też trochę chórków. W ciągu tych 23 magicznych minut, jest kilka fragmentów, o których mój znajomy zwykł mawiać, iż „rozpierdalają mu nadgarstki”. Już sam początek taki jest – a potem jest jeszcze lepiej !Wystarczy wspomnieć moment , w którym James bardzo ekspresyjnie wykrzykuje „…I’m sick of all you hypocrites…”. Jest to naprawdę niesamowita, pełna wielkich emocji, podróż muzyczna. Tekstowo jest to opowieść o życiu, napisana przez Mike’a Portnoya, podobno jest w niej sporo autobiograficznych elementów…
Druga część materiału to zapis części koncertu z Londynu. DT zagrali tam utwory kapel, które wpłynęły na ich twórczość. Niestety, nie wszystkie się zmieściły. Mamy tu jednak kilka perełek – choćby niesamowite „Perfect Strangers” Deep Purple czy wspaniały medley dwóch utworów Eltona Johna – „Funeral For A Friend” i „Love Lies Bleeding”. Całości dopełnia medley Led Zeppelin i „The Big Medley”, w skład którego wchodzi sześć utworów , na czele z „In The Flesh ?” Floyd’ów. Wszystkie są oczywiście wyśmienicie zagrane, co jest naturalne, biorąc pod uwagę kunszt muzyków DT. Polecam.
Skala Dreamowa - 10 / 10
Najlepszego utworu nie będzie, z wiadomych przyczyn – jest tylko jeden.
Przykładowy utwór - Perfect Strangers ( to nie kawałek DT tylko DP, ale nie mogłem sie powstrzymać, kocham go )
czwartek, 4 marca 2010
Komisja do spraw cudów
Nie, tym razem nie polska komisja sejmowa. Choć z drugiej strony oni zapewne długo by nie obradowali nad tymże zagadnieniem. Sprawa tyczy się mianowicie cudu , którego dokonał papież. Papież z naszego kraju, dodam. Był on tak potężny, że spowodował ustąpienie zaawansowanych objawów choroby parkinsona u francuskiej zakonnicy.
hahahahahaahahahahahahahaahahahahahaha
hahahahahahahahaahahahahahahahahahahaha
Teraz grupa lekarzy ( jak mniemam nie będzie wśród nich katolików - bezstronność musi być ! ) ma ocenić, czy to co się stało można wyjaśnić z punktu widzenia medycyny. Jeśli tak, to krucho może być z tą beatyfikacją, choć pewnie znajdą jakiś zastępczy cud. Komuś może się przypomnieć, że zjadał cztery kremówki w dwie sekundy na przykład.
Jeśli jednak nie, to nastąpi etap drugi. Zbiorą się już zupełnie bezstronni teologowie, potem jeszcze bardziej obojętni kardynałowie... potem może ogłoszą referendum w Palestynie i Izraelu - co mogłoby zbliżyć te kraje ze sobą i wreszcie pewnie zapytają panią Franię z Malborka...Tak, poza panią Franią, która pewnie jest w zmowie z moherami, wynik wydaje się oczywisty. Zostanie świętym . Kolejnym, cholera, jakby ich mało było...
hahahahahaahahahahahahahaahahahahahaha
hahahahahahahahaahahahahahahahahahahaha
Teraz grupa lekarzy ( jak mniemam nie będzie wśród nich katolików - bezstronność musi być ! ) ma ocenić, czy to co się stało można wyjaśnić z punktu widzenia medycyny. Jeśli tak, to krucho może być z tą beatyfikacją, choć pewnie znajdą jakiś zastępczy cud. Komuś może się przypomnieć, że zjadał cztery kremówki w dwie sekundy na przykład.
Jeśli jednak nie, to nastąpi etap drugi. Zbiorą się już zupełnie bezstronni teologowie, potem jeszcze bardziej obojętni kardynałowie... potem może ogłoszą referendum w Palestynie i Izraelu - co mogłoby zbliżyć te kraje ze sobą i wreszcie pewnie zapytają panią Franię z Malborka...Tak, poza panią Franią, która pewnie jest w zmowie z moherami, wynik wydaje się oczywisty. Zostanie świętym . Kolejnym, cholera, jakby ich mało było...
Subskrybuj:
Posty (Atom)