Pozamiatane. Pozostaje już tylko przegrać w niedzielę z Chelsea, żeby szmaty z manchesteru nie zdobyły mistrzostwa.
I jak najszybciej zapomnieć o tym popisie nieudolności i frajerstwa.
czwartek, 29 kwietnia 2010
wtorek, 27 kwietnia 2010
niedziela, 25 kwietnia 2010
Tygodnik DT. "Six Degrees Of Inner Turbulence".
Dziś wyławiam ostatnią pozycję z kociołka poznawczego. Jest to dwupłytowe dzieło „Six Degrees of Inner Turbulence”. Pierwsza płyta to pięć nie powiązanych ze sobą utworów, druga to ponad czterdziestominutowa suita prog-metalowa składająca się z ośmiu części.
Czytałem różne opinie na temat spójności tych dwóch części płyty. Osobiście uważam, że do siebie nie pasują, bo to , że się różnią jest oczywiste. Jednak to, że nie pasują, wcale nie działa in-minus. Nikt nie każe nam ich słuchać jedna po drugiej. Ja wręcz zawsze słucham ich osobno, przedzielając jakimś innym CD. I daje to wrażenie słuchania dwóch zupełnie różnych, wydanych w innym okresie, płyt. Co do tego która lepsza – trudno porównywać, jednak nie będę ukrywał, że odkąd poznałem „Six Degrees…”, to pierwszy CD gości w odtwarzaczu znacznie częściej.
Jak już pisałem składa się on z pięciu utworów. Każdy , poza ostatnim , trwa około 10 minut. Płytę otwiera mocny, momentami wręcz trashowy „The Glass Prison”. Kolejna część podziękowań dedykowana Billowi W. Produkcja zaskakuje potęgą i czystością a muzycy po raz kolejny udowadniają, że nie obce jest im sięganie po mocno techniczne środki wyrazu ( przestery, pogłosy itd. ). I tak jest na całym tym krążku. Poza ostatnim „Dissapear”, który jest raczej łagodny, prosty i nastrojowy, utwory są mocne, skomplikowane i niezwykle bogate. Jest tu choćby niesamowity „Misunderstood” , któremu poświęciłem na tym blogu osobną notkę. Jest też wspaniały „The Great Debate”, w warstwie lirycznej poświęcony klonowaniu ludzkich embrionów, natomiast warstwa muzyczna jest po prostu „The Great”. Wokale Jamesa jak zwykle na najwyższym poziomie, do tego jest on tu w chórkach wspomagany przez Portnoya i Petrucciego i to naprawdę dodaje smaku utworom. Płyta wspaniała, pomimo tego , że zawiera tylko pięć utworów. Czysta potęga i wirtuozeria, jednak bez przekombinowania. Jest to na pewno prog-metal, jednak nie ma tu takich połamańców i zagmatwańców jak na „Images…” czy „Scenes from a memory” ( ta płyta za tydzień ).
Drugi CD to czterdziestominutowa suita, zatytułowana „Six Degrees of Inner Turbulence”, czyli tak jak całe wydawnictwo. Można by pomyśleć, że pierwszy CD jest tak tylko na dokładkę a dopiero drugi to właściwe wydawnictwo. Cóż, nawet jeśli tak, to takich dokładek poproszę więcej. Wracając do drugiej płyty. Mamy tu kompletnie inne oblicze zespołu, znane z poprzednich wydawnictw, takich jak „Images…”, „Awake” czy „Scenes…”. To już jest zagmatwany i połamany, absolutny i stuprocentowy prog-metal. Wszystko zaczyna się niesamowitą uwerturą , która jest dziełem klawiszowca i naprawdę robi wrażenie. Brakuje tu tylko prawdziwych smyczków, wręcz całej orkiestry, choć Jordan Rudess całkiem nieźle daje radę w pojedynkę. A potem jest już jedna wielka techniczna jazda, przepełniona popisami wirtuozerskimi, wzlotami i upadkami emocji, niesamowitymi pasażami klawiszy i wspaniałymi solówkami. Jest to jednak bardzo „gęste” i trudne w odbiorze dzieło. O ile pierwszego CD można słuchać do prasowania czy zmywania ( co za profanacja ;) ) , to z tym trzeba już zostać całkiem sam na sam, najlepiej użyć słuchawek. Jest to wspaniałe czterdzieści minut muzycznej podróży, którą jednak należy odbyć w skupieniu, by szczęśliwie dotrzeć do celu. Jednak naprawdę warto , bo pomimo naładowania tego krążka wirtuozerią, technicznym rozbudowaniem i mnogością aranżacji, nic nie jest tu przekombinowane, niczego nie jest za dużo. Jest również wspaniale, choć zupełnie inaczej niż na pierwszym CD.
Podsumowując – dwie wspaniałe, zupełnie odmienne płyty. Złożone do kupy, dają dzieło, które zadowoli każdego, bo każdy znajdzie tu coś dla siebie. I chyba troszkę o to muzykom chodziło.
W skali dreamowej : 10 / 10
Najlepszy utwór - Misunderstood
Przykładowy utwór - Misunderstood już na tym blogu był, więc The Glass Prison
sobota, 24 kwietnia 2010
czwartek, 22 kwietnia 2010
Europejski rekord wśród wyspiarzy
Dzisiaj pierwszy półfinałowy mecz Ligi Europejskiej z Atletico Madryd. Dla Liverpoolu będzie to 16 półfinał w europejskich pucharach. Żaden inny angielski klub nie dotarł do tego etapu tak wiele razy. Z tych 16 półfinałów The Reds przegrali tylko cztery : z Interem w 1965, z Leeds w 1971, z PSG w 1997 i z Chelsea w 2008. Jeszcze lepiej wygląda statystyka rewanżowych meczów rozgrywanych przez LFC na tym etapie rozgrywek pucharowych.W całej historii występów The Reds przegrali tylko trzy takie mecze ( wszystkie na wyjeździe ; tym razem rewanż będzie na Anfield ) - z Interem w 1965, z Tottenhamem w 1973 i dwal lata temu z Chelsea.
W klasyfikacji ilości "zaliczonych" półfinałów , za Liverpoolem plasuje się scumchester united ( 14 ) , Chelsea ( 10 ) i Leeds ( 9 ). Z tym ostatnim klubem to ciekawa sprawa, bo, poza krótkim okresem wielkości pod koniec lat 90 - tych, czasy jego świetności to naprawdę zamierzchła historia. A jednak nikt ( np. Arsenal, w czołówce od lat ) nie potrafi go przeskoczyć. To tylko uświadamia, jak trudna to sztuka dotrzeć do półfinału europejskiego pucharu. No, ale dla najlepszych to prawie codzienność....;)
W klasyfikacji ilości "zaliczonych" półfinałów , za Liverpoolem plasuje się scumchester united ( 14 ) , Chelsea ( 10 ) i Leeds ( 9 ). Z tym ostatnim klubem to ciekawa sprawa, bo, poza krótkim okresem wielkości pod koniec lat 90 - tych, czasy jego świetności to naprawdę zamierzchła historia. A jednak nikt ( np. Arsenal, w czołówce od lat ) nie potrafi go przeskoczyć. To tylko uświadamia, jak trudna to sztuka dotrzeć do półfinału europejskiego pucharu. No, ale dla najlepszych to prawie codzienność....;)
środa, 21 kwietnia 2010
Wulkany a futbol
Wczoraj FC Barcelona poległa na San Siro 3:1. Grała fatalnie. Jak wiadomo, pewien islandzki wulkan sparaliżował ruch lotniczy w Europie.Zawodnicy Blaugrany do Mediolanu dotarli autokarem, z postojem ( i noclegiem ) w Cannes. Ligowy mecz grali w sobotni wieczór - tak więc w sumie zbyt wiele czasu do odpoczynku nie mieli. W czwartek Liverpool gra w Madrycie z Atletico w pierwszym meczu półfinałowym Ligi Europy. W poniedziałek wieczorem gościł na Anfield West Ham United a już we wtorek zawodnicy Beniteza musieli wyruszyć do Hiszpanii. Pociąg do Londynu, przesiadka do autokaru i z innego londyńskiego dworca pociąg do Paryża.Późnym popołudniem już w paryskim hotelu. W środowy poranek znowu do pociągu - tym razem do Bordeaux. Tam już na całe szczęście latają samoloty. Dzięki temu dziś około południa Liverpool zameldował się w Madrycie.
W czasach gdy piłkarze zmuszeni są rozgrywać mecze co trzy dni, każda chwila odpoczynku się przydaje. Poza tym, wiadomo jak męczą podróże. Rafa żartował, że to zbliży graczy do siebie no i że pierwszy raz w życiu mógł udzielić wywiadu w bufecie pędzącego TGV. Czy jednak nie odbije się to na formie chłopaków ? Nie chcę dramatyzować, bo przecież nie była to podróż wagonami bydlęcymi gdzieś daleko na wschód, ale jednak....
Barca pokonała autokarem tylko 600 mil a zagrała katastrofalnie...LFC ma za sobą 1200 mil w autobusach i pociągach - aż strach pomyśleć co może się wydarzyć na Vicente Calderon...
Niestety, zabraknie na tym stadionie wiernej rzeszy fanatyków The Reds. W ogromnej większości mieli podróżować samolotami. Są jednak tacy, którzy nie zważają na tego typu drobnostki i do słonecznej Hiszpanii ruszyli samochodami, pociągami i wszystkimi naziemnymi środkami komunikacji. Tak więc bez obaw - z trybun popłynie You'll Never Walk Alone i Fields of Anfield Road...
W czasach gdy piłkarze zmuszeni są rozgrywać mecze co trzy dni, każda chwila odpoczynku się przydaje. Poza tym, wiadomo jak męczą podróże. Rafa żartował, że to zbliży graczy do siebie no i że pierwszy raz w życiu mógł udzielić wywiadu w bufecie pędzącego TGV. Czy jednak nie odbije się to na formie chłopaków ? Nie chcę dramatyzować, bo przecież nie była to podróż wagonami bydlęcymi gdzieś daleko na wschód, ale jednak....
Barca pokonała autokarem tylko 600 mil a zagrała katastrofalnie...LFC ma za sobą 1200 mil w autobusach i pociągach - aż strach pomyśleć co może się wydarzyć na Vicente Calderon...
Niestety, zabraknie na tym stadionie wiernej rzeszy fanatyków The Reds. W ogromnej większości mieli podróżować samolotami. Są jednak tacy, którzy nie zważają na tego typu drobnostki i do słonecznej Hiszpanii ruszyli samochodami, pociągami i wszystkimi naziemnymi środkami komunikacji. Tak więc bez obaw - z trybun popłynie You'll Never Walk Alone i Fields of Anfield Road...
Subskrybuj:
Posty (Atom)